Trzy szybkie spojrzenia na polską transformację

„Mamy w historii XX-wiecznej Polski takie momenty, kiedy to co się u nas działo miało oczywisty wymiar oryginalności – klasycznymi przykładami są: Powstanie Warszawskie i szerzej fenomen Armii Krajowej, albo Solidarność, szczególnie rok 1980. Akurat transformacja 1989 roku, podobnie jak chociażby sanacja w latach 20-tych i 30-tych były częścią bardzo szerokiego trendu.”

strong

Patrząc na to co wydarzyło się w Polsce po ’89 roku wydaje mi się, że mamy ogromny problem z tym, że jesteśmy polonocentryczni. Zarówno apologeci polskiej transformacji i jej krytycy są tak obezwładnieni polską perspektywą, że (…) historia Polski tego okresu jest kompletnie przeinaczona.

Mamy w historii XX-wiecznej Polski takie momenty, kiedy to co się u nas działo miało oczywisty wymiar oryginalności – klasycznymi przykładami są: Powstanie Warszawskie i szerzej fenomen Armii Krajowej, albo Solidarność, szczególnie rok 1980. Akurat transformacja 1989 roku, podobnie jak chociażby sanacja w latach 20-tych i 30-tych były częścią bardzo szerokiego trendu. I w tym trendzie, jak dobrze się nad tym zastanowić, to faktycznie polska transformacja wyglądała trochę bezalternatywnie. (…)

Można było wykorzystać te trendy lepiej lub gorzej, ale raczej nie wchodziły w grę zupełnie inne rozwiązania. Polska na tym tle nie wypadła źle. Balcerowicz ówczesne trendy i polski potencjał wykorzystał, jeśli porównać z innymi reformatorami, optymalnie. Mamy wokół kraje, którym się mniej powiodło. (…)

Wspomniany przeze mnie polonocentryzm, jeżeli chodzi o pisanie historii – bo w tym sensie tego sformułowania używam – kompletnie nam odbiera zdolność do zbalansowanej oceny tamtego procesu. A w końcu historia jest po to by lepiej rozumieć.

– Paweł Kowal (4/4/2016)

Czytaj dalej „Trzy szybkie spojrzenia na polską transformację”

La velocidad – Niebezpieczna prędkość

Stojąc w korkach w zasmogowanym Quito wymyśliłem dwie gry drogowe; dwa motopasjanse do układania w głowie podczas mozolnego przedzierania się przez zatłoczoną stolicę Ekwadoru.

Ecuador_ingapirca_inca_ruins.jpgStojąc w korkach w zasmogowanym Quito wymyśliłem dwie gry drogowe; dwa motopasjanse do układania w głowie podczas mozolnego przedzierania się przez zatłoczoną stolicę Ekwadoru.

Pierwszy z nich nazwałem pico y placa od przepisów narzucających ograniczenia na ruch uliczny. Samochodom, których numer rejestracyjny kończy się na 1 lub 2, nie wolno jeździć po mieście w godzinach szczytu w poniedziałki. Cyfry 3 i 4 obowiązuje zakaz we wtorki, i tak dalej, aż do 9 i 0 w piątki. Sankcje za nieprzestrzeganie zasad są surowe. Jeżeli policja przyłapie nas na ich łamaniu, otrzymamy dwustudolarowy mandat, a niepokorne auto zostanie na dwie doby skonfiskowane. Za recydywę zaś powędrujemy na kilka dni do paki i przy odrobinie szczęścia Edward Miszczak przeprowadzi z nami wywiad.

Ale to w końcu Ameryka Łacińska. Nieutemperowani Latynosi nie zawsze przestrzegają wprowadzonych dla dobra społeczeństwa i powietrza reguł. Czasem przecież trzeba przedostać się z punktu A do punktu B, właśnie w godzinach szczytu, właśnie w „zły” dzień, właśnie samochodem. Gra w pico y plakę polega więc na tym, że w porze porannej lub popołudniowej obserwujemy uważnie samochody i przyznajemy sobie punkt za każdą wypatrzoną niedozwoloną rejestrację. A jeżeli sami również poruszamy się nielegalnie – punkty naliczane są podwójnie.

Czytaj dalej „La velocidad – Niebezpieczna prędkość”

Propozycja Garriotta

Nie wszyscy ojcowie przemysłu komputerowego byli nerdami. Niektórzy z nich posiadali charyzmę wymaksowaną do tego stopnia, że zakrzywiali rzeczywistość społeczną wokół siebie.

garriott.jpg

Nie wszyscy ojcowie przemysłu komputerowego byli nerdami. Niektórzy z nich posiadali charyzmę wymaksowaną do tego stopnia, że zakrzywiali rzeczywistość społeczną wokół siebie. Umieli zjednywać dowolnych ludzi do swych projektów i celów. Kanonicznym przykładem takiej postaci był dyrektor pięćdziesięciolecia Steve Jobs, ale zaliczyć do ich grona należy także mniej znanego Richarda Garriotta, twórcę legendarnej serii cRPG Ultima i notabene syna astronauty.

Sądząc po zainteresowaniach, młodego Garriotta należałoby określić mianem ewidentnego nerda. Interesował się komputerami, naukami ścisłymi, Tolkienem i grami fabularnymi spod znaku Dungeons & Dragons, w które grał z zapałem jako nastolatek pod koniec lat siedemdziesiątych. Pod względem umiejętności społecznych Richard typowym nerdem na pewno jednak nie był. Organizowane przezeń erpegowe spotkania cieszyły się taką popularnością, że do domu Garriottów wpadały pograć nawet szkolne osiłki, których kontakt z grami fabularnymi w innych okolicznościach ograniczałby się do bicia pryszczatych erpegowców na korytarzu na dużej przerwie.

Garriott był też mistrzem negocjacji. Jeg szkoła posiadała tylko jeden komputerowy terminal, który przez większość czasu i tak stał wyłączony. Richard zaproponował dyrektorowi następujący układ: uzyska nieskrępowany dostęp do urządzenia, a w zamian na koniec każdego semestru napisze elektroniczną grę fantasy. Jeżeli będzie działała, dostanie automatycznie szóstkę z informatyki. Jeżeli nie, pałę.

Dyrektor zastanowił się i stwierdził, że to trochę niesprawiedliwe. Dla Garriotta. Dorzucił od siebie mały bonus: całe to skomplikowane programowanie w BASIC-u zostanie potraktowane na świadectwie Richarda jako zaliczenie kursu z języka obcego.

Tak właśnie zakrzywia się rzeczywistość społeczną. Chociaż w Europie numer z BASIC-iem jako francuskim pewnie by nie przeszedł.

Źródło

Longplay (6)

SzaloneSeksowneFajne • Nieś ogień • USZY • Wielka tęsknota (po cygańsku) • Świat wewnętrzny • Ewoluuj • Towarzysze broni • Psychiczna świątynia gra muzykę dla lotnisk • Miłość to wszystko co miałam

longplay

TLCCrazySexyCool. Na Wielkiej Liście Wybitnych Albumów Hip-Hopowych, którą od wiosny systematycznie przerabiam, laski z TLC opatrzone są numerkiem 1995 i sąsiadują z Raekwonem, Mobb Deepem oraz Bone Thugs-n-Harmony. W przeciwieństwie do twardych czarnuchów z Nowego Jorku tudzież z Ohio, Tionnę, Lisę i Crystal łączy z hip-hopem subkulturowe pokrewieństwo, nie muzyczny styl jako taki. CrazySexyCool jest bowiem albumem śpiewanym – rapu tam jak na lekarstwo – i powinniśmy zaliczyć go do R&B. Warto poznać nie tylko dla Waterfalls, wielkiego przeboju połowy lat 90.

crazysexycool

Czytaj dalej „Longplay (6)”

Tedious Things

…czyli dlaczego kontynuacja serialu „Stranger Things”, netfliksowego objawienia zeszłorocznych wakacji, jest do bani.

stranger_things2-2

…czyli dlaczego kontynuacja serialu Stranger Things, netfliksowego objawienia zeszłorocznych wakacji, jest do bani.

Głównie dlatego, że nie powinna była w ogóle powstać. Pierwszy sezon zafundował nam przecudną, sentymentalną wyprawę w lata 80. Sam fakt rozegrania fabuły w tamtej dekadzie był drugorzędny. Liczyło się to, że reżyserzy, zdjęciowcy, scenografowie, kompozytorzy i ludzie odpowiedzialni za kostiumy skrupulatnie zrekonstruowali retroatmosferę. Na kamery tudzież w post-produkcji nałożono odpowiednie filtry, na ulice Hawkins wyjechały samochody z epoki, wygrzebano skądś nostalgiczne rekwizyty, zadbano o odpowiednie fryzury i wąsy, w tle zabrzmiała wyśmienita syntetyzatorowa muzyka Michaela Steina i Kyle’a Dixona składająca hołd elektrycznym snom Tangerine Dream, Vangelisa, Johna Carpentera, Jeana-Michele Jarre’a.

stranger_things2Na wysokości zadania stanęli także scenarzyści, którzy ułożyli historię wtórną do bólu, ale właśnie dzięki swej wyrachowanej odtwórczości będącą strzałem w dziesiątkę: grupka dzieciaków z małego amerykańskiego miasteczka natrafia na coś Paranormalnego i Groźnego. Antagonistami są żołnierze i przedstawiciele rządu, protagonistów wspiera starsze rodzeństwo, (niektórzy) rodzice i miejscowy szeryf. Materiał jak znalazł na dziesięcioodcinkowy serial. Podróż w popkulturową przeszłość udała się bez pudła, czego nie można powiedzieć o mającym podobne ambicje, o pięć lat wcześniejszym Super 8.

Po co kręcić ciąg dalszy? Wiadomo, dla pieniędzy, ale skoro już, trzeba było zdecydować się na format antologii w rodzaju American Horror Story. Drugi sezon mógł przecież opowiadać zupełnie nową historię w tym samym stylu. Może teraz coś o UFO? Albo o demonie żyjącym w kanałach i żerującym na lękach małoletnich? Rzekomo bracia Duffer chcieli nakręcić remake Tego Stephena Kinga, ale producenci wybrali Andy’ego Muschiettiego. Gdyby druga część ich serialu stanęła chytrze w szranki z nową ekranizacją i ją przerosła – co nie byłoby trudne – nikomu nie chciałoby się nawet zarzucać duetowi mściwego półplagiatu.

Umieszczenie akcji w latach 80. stanowiłoby oczywiście warunek sine qua non, chociaż geografia mogłaby z pożytkiem dla serialu ulec zmianie. Zamiast szykującego się do nadejścia zimy miasteczka w północno-wschodniej części Stanów Zjednoczonych – na przykład głęboka prowincja amerykańskiego Południa. Albo któraś z metropolii na Wschodnim Wybrzeżu. Albo słoneczna Kalifornia. Albo mroczne lasy Oregonu. Mulder i Scully jeździli sobie w różne miejsca, to i Duffertowi bohaterowie też by mogli. Aktorzy zaś nie musieliby się wcale zmieniać. Wystarczyłoby, że wcieliliby się w nowe role. Winona Ryder jako wścibska dziennikarka? David Harbour jako psychopatyczny zabójca? Finn Wolfhard jako wredny łobuz? Ależ proszę.

Niestety, bracia Duffer poszli po linii najmniejszego oporu i po prostu odgrzali kotleta. Tym razem odtwórczość zadziałała na szkodę Stranger Things. Akcja rozkręca się wolniej. Obejrzawszy dwa pierwsze epizody chciałem rzucić ST2 w cyfrowy kąt (w tym roku posiadłem wreszcie szalenie przydatną umiejętność szybkiego rezygnowania z dalszego oglądania serialu, jeśli początkowe odcinki nie spełniają pokładanych w nim oczekiwań), lecz zgodnie z zasadą „do trzech razy sztuka” dałem mu jeszcze jedną szansę. W trzecim odcinku coś wreszcie ruszyło. Środkowa część drugiego sezonu jest niezła, przyznaję, ale pod koniec ST2 znów siada, dusząc się pod ciężarem zbędnych wątków.

Teraz konkrety i spojlery.

Czytaj dalej „Tedious Things”

Filmorys (23)

Klaun-kanalarz • Morgan Freeman po raz pierwszy… • …i po raz drugi • Niedoceniony horror SF • Nieudany horror rasowy • Latynos i stare kobiety

it-kadr

To
(It; 2017)

Niestraszny horror i wykastrowana ekranizacja przecenionej powieści Stephena Kinga.

Pierwowzór był zbyt długi, rozwlekły, fabuła wielokrotnie rozsypywała się niczym rozbite lustro na fragmenty będące ni to rozdziałami zwartej narracji, ni to opowiadaniami o upiornym klaunie prześladującym dzieci – ale oryginał manewrował przynajmniej na dwóch planach czasowych i czerpał w kluczowych momentach energię ze swej asynchronicznej kompozycji. Śledziliśmy losy dzieciaków stawiających czoło krwiożerczemu, odwiecznemu Złu, a jednocześnie poznawaliśmy je jako osoby dorosłe. Warstwa psychologiczna pogłębiała się wręcz samodzielnie.

W Hollywood komuś jednak poplątały się baloniki w mózgu. Ja rozumiem, że trudno zamknąć ponad tysiąc stron prozy w dwuipółgodzinnym filmie, lecz rozwiązaniem naprawdę nie jest delegowanie „dorosłej” części do sequela. Co gorsza, reżyser pokazuje strachy bez niedomówień, raz za razem zachłystując się możliwościami komputerowych efektów specjalnych. Nie tędy łódka płynie.

★★★☆☆

it-kadr2

Czytaj dalej „Filmorys (23)”

Miłość w czasach empanady

Do inności ekwadorskiej kuchni trzeba się wpierw przyzwyczaić, ale po upływie tygodnia-dwóch zimne ognia naszego języka, jak śpiewał poeta, będą swobodnie ślizgać się po skórce pieczywa… to znaczy po miejscowych specjałach.

ekwador_jedzenie

Pora wrzucić coś na ząb.

Wspomniałem wcześniej, że Ekwador jest agronomicznym zagłębiem Ameryki Łacińskiej. Taka pozycja musi owocować bogactwem i różnorodnością ekwadorskiej kuchni, różnorodnością tym większą, że, jak już wiemy, kontynentalna część kraju składa się z trzech odmiennych krain geograficznych: Amazonki, And oraz wybrzeża Pacyfiku. Nurty gastronomiczne mieszają się bez przeszkód.

Jednak najważniejsze słowo-klucz, którym należałoby określić ekwadorskie potrawy, brzmi: odmienność. Wszyscy wiemy, jakie wrażenia smakowe wiążą się z żarciem indyjskim i włoskim. Wielu z nas ma też konkretne i zgodne z prawdą wyobrażenia dotyczące kuchni arabskiej, francuskiej, greckiej czy meksykańskiej. Ale przysmaki ekwadorskie? „Z czym to się je?”

Sprawa zasadnicza: Kuchnia ekwadorska posiada inną „bazę” niż rodzima. Za podkład smakowy zup oraz za ważny dodatek do mięs służy kilka odmian kukurydzy (łącznie z mąką kukurydzianą używaną zamiast pszennej) oraz zielone banany. Wespół przydają potrawom specyficznego, słodkawomącznego smaku. Dlatego właśnie rosół ekwadorski, choć jego zasadniczą część również stanowi najzwyczajniejsza w świecie kura, w ustach wybrzmiewa zupełnie inną nutę. Do owej inności trzeba się wpierw przyzwyczaić, ale po upływie tygodnia-dwóch zimne ognia naszego języka, jak śpiewał poeta, będą swobodnie ślizgać się po skórce pieczywa… to znaczy po miejscowych specjałach.

Czytaj dalej „Miłość w czasach empanady”

Dziwne śruby (6)

Czy masło na boczku to dobra rzecz? Kiedy bierzemy łyżkę do drugiej ręki? I dlaczego sowy siedzą w mchu?

dziwne_sruby

smør på flesk
[smyr po flesk]
ZNACZY DOSŁOWNIE: masło na boczku
POLSKI ODPOWIEDNIK: masło maślane
Podczas smażenia boczku wytapia się tłuszcz. Smażenie boczku na maśle tudzież smarowanie boczku masłem jest zatem kulinarnym pleonazmem. Zbędny nadmiar słów potępił już w XIV wieku Peder Laale, duński uczony specjalizujący się w przysłowiach. Widzicie, co zrobiłem w poprzednim zdaniu?

å legge seg i selen
[o legge saj i selen]
ZNACZY DOSŁOWNIE: włożyć na siebie uprząż
POLSKI ODPOWIEDNIK: zaprząc się w kierat
Norweska wersja brzmi łagodniej, ale również zwiastuje wytężoną pracę wziętą na swoje barki.

å kjempe med nebb og klør
[o siempe me neb o klyr]
ZNACZY DOSŁOWNIE: walczyć dziobem i pazurami
POLSKI ODPOWIEDNIK: walczyć jak lew
Niby każdy ptak ma pazury, ale tutaj brzmią one na tyle groźnie, że natychmiast wyobrażam sobie gryfa albo inne HoMM-owe cholerstwo.

Czytaj dalej „Dziwne śruby (6)”

Szarpać jak Tusk koronę

„Polityka nie jest filmem akcji, w którym każda minuta przynosi ważne zdarzenie. Politykę obserwować trzeba nie z perspektywy dnia, lecz całych dekad.”

POLAND-GERMANY-EU-DIPLOMACY-POLITICS

– Przede wszystkim ważne decyzje zapadają rzadko. Niesłychanie rzadko. Badanie historii politycznej uświadamia, że meandry bieżącej polityki w ogóle nie są istotne. Polityka nie jest filmem akcji, w którym każda minuta przynosi ważne zdarzenie. Politykę obserwować trzeba nie z perspektywy dnia, lecz całych dekad. Wtedy widać, że politycznym wydarzeniem było powstanie Unii Europejskiej oraz decyzja o poszerzeniu jej granic. Politycznym wydarzeniem było inteligentne uformowanie Unii, które pozwala jej osiągać dwa wielkie cele – blokować wybuch wojny oraz usuwać granice na drodze pracy i kapitału. Reszta to zgiełk bieżącego życia.

(…)

– Pana analizy dobrze się czyta, ale po lekturze dochodzę do wniosku, że pana zdaniem po 25 latach demokracji w Polsce żadna siła polityczna nie odniosła żadnego sukcesu. Lewica dała się zepchnąć na prawo, poddaje się wpływom konserwatywnego społeczeństwa, a jednocześnie nie uwolniła się od postkomunistycznego balastu. Liberałowie? To stado baranów, które w panicznym strachu przed Jarosławem Kaczyńskim godzi się na miękki prawicowy autorytaryzm Donalda Tuska i jego z gruntu konserwatywnej partii. Jarosław Kaczyński stał się z kolei zakładnikiem społecznych demonów, które sam uwolnił i autokreacji, jaką stworzył na użytek mas. Prawicowi „niepokorni” – grupa oszołomów marząca o wielkiej Polsce, której nie ma i nie było, bo od 300 lat, jak sam pan pisze, „dostajemy po dupie bardziej niż inni”. Wreszcie Donald Tusk – człowiek, który wygrał kilka wyborów z rzędu, wyeliminował kolejnych rywali, ale cóż z tego skoro nic nie może, bo jest premierem prowincjonalnego kraju sterowanego przez siły zewnętrzne – interesy mocarstw, przepływy kapitału, geopolityczne przepychanki dla nas niedostępne. Czy trafnie podsumowuję pana diagnozę polskiej polityki?

– Tak, jak najbardziej. Opisuję polityków, których maksimum sprawności to wyszarpanie korony z rąk przeciwników.

– Robert Krasowski (rozmawiał Łukasz Pawłowski) (18/2/2014)