W drodze powrotnej z Kilotoa zrobiliśmy przystanek w Latacundze, stolicy prowincji Cotopaxi (tej z wulkanem). Licząca 100 tys. dusz Latacunga okazała się miasteczkiem z charakterem, odznaczajacym się ślicznym, kolonialnym stylem architektonicznym w centrum. Ot, miniaturowe Quito, tyle że więcej tu mieszkańców pochodzenia indiańskiego – w przeciwieństwie do Metysów. Na zdjęciach poniżej: fasada i wnętrza ratusza.
A gdybyś kiedykolwiek tu trafił(a), polecamy kawę u „Gringo i grubej” („Gringo y la gorda”) zaraz przy rynku.
W takich krajach kawa pewnie pewnie nigdy nie jest zła (porównując do standardów u nas – i to i cenowo i jakościowo).
Tak, kawa jest tam przepyszna.