Miasteczko Sama

To moja pierwsza recenzja albumu muzycznego. Obiecajcie, że będziecie wyrozumiali, a ja obiecam postarać się dużo lepiej niż w przypadku swojej pierwszej recenzji filmowej i może nawet trochę lepiej niż w przypadku swojej pierwszej recenzji książkowej.


The Killers poznałem za pośrednictwem radia. W 2005 r. wysokie miejsca na różnych listach przebojów zajmował kawałek Mr Brightside. Piosenka wpadła mi w ucho, głównie dzięki leciutkiej, aczkolwiek charakterystycznej, nucie histerii w głosie Brandona Flowersa. Potem zorientowałem się, że równie fajne Somebody Told Me także należy do repertuaru tej samej grupy. A potem… Potem nabyłem Sam’s Town, drugi album Zabójców.

The Killers wywodzą się z Las Vegas i rozpoczęli swą artystyczną działalność w 2002 r. Przełom nastąpił dwa lata później, gdy Flowers (wokalista i klawiszowiec), Keuning (gitara), Stoermer (bas) i Vannucci (perkusja) swą debiutancką płytą Hot Fuss zapewnili sobie międzynarodowy rozgłos. Panowie grają mieszankę alternatywnego rocka i post-punk revival, czyli, krótko mówiąc, indie — a definicja indie jest dość trudna. Nie minę się mocno z prawdą, jeśli stwierdzę, że to gatunek zbliżony do zwyczajnego popu i rocka, ale nie bojący się korzystać z pewnej arytmiczności, z pewnej asymetrii, która wstrętna jest wykonawcom stojącym obiema nogami w głównym nurcie. Sam’s Town wydaje się potwierdzać tezę o prawie-popie — płyta pełna jest kandydatów na murowane hiciory… gdyby tylko muzycy zdecydowali się to i owo przylizać, to i owo zapętlić, tu troszkę dodać, tam troszkę odjąć. Jednak Zabójcy na łatwiznę nie idą, i właśnie to czyni ich płytę tak dobrą.

Nie licząc znakomitego bonusowego Where The White Boys Dance oraz minutowych Enterlude i Exitlude, album zawiera dziesięć energicznych, wpadających w ucho kawałków. Tak właśnie wyglądają dwa główne plusy Sam’s Town — wszystkie utwory są szybkie i wszystkie posiadają chwytliwe partie. Czego więcej żądać? Ano, przede wszystkim tego, by piosenki nie nudziły się po n-tym przesłuchaniu i by wciąż można było w nich odkrywać nowe smaczki. The Killers spełniają również ten wymóg. Człowiek dopiero z czasem zaczyna doceniać melancholię zawartą w otwarciu For Reasons Unknown1, przewrotny tekst Bones2, tragedię ćpającego Wujka Jonny’ego3 czy nieuporządkowaną strukturę Bling (Confession of a King), przy którym nóżka sama chce potupywać, ale nie od razu wie jak. Nawet utwory pozornie słabsze (My List i This River Is Wild) przy którymś kolejnym razie „zaskakują” i odtąd słucha się ich już z przyjemnością, nawet jeśli nadal odstają trochę od reszty, w szczególności od fenomenalnych Sam’s Town i Why Do I Keep Counting.

Zacząłem notkę od uwagi metarecenzenckiej i w ten sam sposób ją zakończę. Uważam, że recenzowanie płyt to ciężki kawałek chleba, bo opisywanie muzyki słowami jest równie trudne co opowiadanie o architekturze tańcem (porównanie nie moje, ale nie pamiętam już czyje). O ile książki i filmy faktycznie da się rzetelnie opisać, o tyle muzykę należy przede wszystkim polecić lub odradzić. Sam’s Town polecam z całego serca… ale sprawdźcie najpierw, czy coś takiego Wam odpowiada. W dobie YouTube’a to nietrudne.

*****

 

1. I pack my case. I check my face.

I look a little bit older.

I look a little bit colder.

2. We took a back road.

We’re gonna look at the stars.

We took a backroad in my car.

Down to the ocean,

it’s only water and sand

And in the ocean we’ll hold hands.

But I don’t really like you

3. When everybody else refrained

My uncle Johnny did cocaine

He’s convinced himself right in his brain

That it helps to take away the pain

Autor: Borys

Nauczyciel z Oslo. Bloguję na https://blogrys.wordpress.com