A co, jeśli sztuczna inteligencja to tylko bajeczka dla naiwnych nerdów, fantastyczny wymysł oparty na błędnych założeniach i uproszczonych pojęciach?
Widmo sztucznej inteligencji krąży nad światem. Niektórzy z jej proroków obiecują nam kokosy: doskonałych tłumaczy literatury pięknej na zawołanie, usłużne roboty w domach spokojnej starości, nieomylnych lekarzy mądrzejszych od Dra House’a, taksówki bez grubiańskich taksówkarzy oraz Worda, który rozumie, w jaki sposób chcemy ustawić marginesy w wypunktowanej liście.
Mało tego. Sztuczna inteligencja z prawdziwego zdarzenia połączy ludzką kreatywność, empatię i zdolności komunikacyjne z mocą obliczeniową najnowocześniejszych procesorów. Myślące maszyny rozwiążą wszystkie problemy i wyręczą nas we wszystkich obowiązkach. Rewolucja technologiczna zaniesie cały świat w przeciągu dekady do Elizjum leniwego dobrobytu.
Hola, hola! wołają inni. Sytuacja wcale nie jawi się tak różowo. W fazie przejściowej sztuczna inteligencja zabierze ludziom etaty. Tłumacze, opiekunowie, Dr House, złotówy i specjaliści od pakietu Microsoft Office wylądują en masse na bruku. Gospodarkę czeka trzęsienie ziemi, przy którym ostatni kryzys finansowy to mały pikuś.
Potem okaże się, że myślące maszyny są niezłym narzędziem do poszerzania przepaści dzielącej najbogatszy procent od pozostałych dziewięćdziesięciu dziewięciu. Nie jest wszak pewne, że inteligentny laptop będzie kosztować równie niewiele co używany Acer dla studenta. Kulczyka stać będzie na roboasystenta pomnażającego w geometrycznym tempie jego oszczędności. Ciebie, biedaku-robaku, nie.
Nowa odmiana inteligentnych, myślących, samoświadomych istot wywróci ponadto do góry nogami porządek społeczny. Pół biedy ze zbiegłymi androidami – od czego mamy policję? Gorzej, jeśli rozproszona w chmurze superinteligencja przejmie kontrolę nad komputerami ministerstw obrony i unicestwi ludzkość bronią termojądrową zachowując przy życiu garstkę pechowców, żeby bawić się ich cierpieniem.
Czy powinniśmy się radować, obawiać, bać? W zasadzie najbardziej wskazany wydaje się umiarkowany sceptycyzm. Dowcip głosi, że w dowolnej chwili od wynalezienia SI dzieli nas równe 20 lat. W latach pięćdziesiątych snuto futurystyczne fantazje na temat lat siedemdziesiątych. Skończyło się na disco. W epoce Reagana technologiczne lęki i nadzieje wiązano z nadejściem nowego milenium. Nadeszła Al-Ka’ida. Zaś obecnie co niektórzy twierdzą, iż SI wynaleziona zostanie do roku 2040.
Entuzjaści znają oczywiście tamten dowcip, ale są pewni swego: Moc obliczeniowa komputerów wzrasta, oprogramowanie radzi sobie z coraz bardziej złożonymi zadaniami. Wkrótce przestąpimy próg, za którym maszyny będą potrafiły ulepszać się same. Wyciągną się za uszy z odmętu blaszanej głupoty, a potem pójdzie już błyskawicznie.
A co, jeśli sztuczna inteligencja to tylko bajeczka dla naiwnych nerdów, fantastyczny wymysł oparty na błędnych założeniach i uproszczonych pojęciach? Kevin Kelly, założyciel magazynu Wired, w szalenie interesującym, krytycznym artykule – w tym miejscu wszystkie osoby znające angielski i dysponujące wolnym kwadransem odsyłam do oryginału – wypunktował przesłanki przyjmowane przez entuzjastów SI za pewniki:
Czytaj dalej „Przepraszam, Dave”