Najlepsze z przeczytanych w 2012 r.

Grudzień jeszcze się nie skończył, ale moje plany na najbliższe dni każą sądzić, że niczego więcej już w tym roku nie przeczytam. Oto książki, z lektur których wyniosłem w 2012 r. najwięcej.

Czytaj dalej „Najlepsze z przeczytanych w 2012 r.”

Czy Bóg istnieje?

We wrześniowo-październikowym numerze Philosophy Now ukazał się artykuł Rogera McCanna pt. Is God Irish?. Pod żartobliwym tytułem skrywał się rzeczowy tekst analizujący od strony logicznej pytania (oraz potencjalne odpowiedzi) o istnienie i naturę Boga. Choć wywód autora był bardzo ciekawy, konkluzja okazała się neutralna i mało odkrywcza:

(…) próba udowodnienia istnienia bądź nieistnienia Boga w sposób racjonalny/logiczny jest skazana na niepowodzenie (…) oba możliwe poglądy są koniec końców kwestią wiary (…)

Jednak McCann uraczył jeszcze czytelnika nieoczekiwanym postscriptum, w którym przedstawił ugruntowany logicznie argument przemawiający za istnieniem Boga: …

Czytaj dalej „Czy Bóg istnieje?”

Doktor No


Niedawno odbyła się premiera Skyfall. Nowej części przygód Jamesa Bonda na razie nie widziałem, ale by uczcić pięćdziesiąte urodziny asa brytyjskiego wywiadu zacząłem oglądać cykl od początku na DVD. W poprzednim zdaniu mogłoby się niby znaleźć słowo „znowu”, lecz w gruncie rzeczy większość filmów z 007 widziałem tylko raz i to na początku poprzedniej dekady.

Po obejrzeniu Dra No ze zdziwionym zadowoleniem stwierdzam, że do starych bondów wraca się bardzo przyjemnie. Doktor… zajął jednak nie bez kozery bardzo wysokie miejsce w Esensyjnym rankingu. Niektóre z kolejnych części będzie się pewnie oglądało oporniej.

O JB nie wypada wspominać w Filmorysie. Te filmy zasługują na oddzielną kategorię notek. Zwykłe recenzje ocierałyby się jednak o banał. Zdecydowałem się więc na przegląd najlepszych scen. Oczywiście subiektywnie, po siedem z każdego filmu. …

Czytaj dalej „Doktor No”

Lectio divina


Wyobraźmy sobie profesora zajmującego się aerodynamiką. Próbując stworzyć kompletny model turbulencji profesor odbija się od ściany nierozwiązywalnych zagadnień z pogranicza matematyki i fizyki. Podejście analityczne nie skutkuje, a metody numeryczne przynoszą wyniki sprzeczne z eksperymentami prowadzonymi w tunelu. Profesor dochodzi więc do wniosku, że w zjawisku turbulencji tkwić musi boski, transcendentny pierwiastek wykraczający poza zdolności poznawcze człowieka. Zakłada Kościół Turbulencji, skupia wokół siebie grono magistrantów gotowych uczestniczyć w obrzędach aerotycznych, zgromadzenie doszukuje się teologicznych powiązań z pozostałymi trzema żywiołami. Zaiste, nie potrafimy opisać turbulencji matematycznie, powiada profesor, ale za to poprzez modlitwę i rytuał możemy pozwolić jej przecież wpłynąć na religijny i etyczny wymiar naszego życia, możemy potraktować ją jako jeden z fizycznych przejawów obecności Boga w skończonym świecie.

Nie ulega wątpliwości, że profesora wraz z magistrantami w ekspresowym tempie odesłalibyśmy do czubków.

Wyobraźmy sobie teraz innego profesora, który postanawia zrobić coś symetrycznie odwrotnego: miast mierzyć się ze skomplikowanymi zagadnieniami naukowymi na modłę religijną, zabiera się za złożone zagadnienia religijne od strony naukowej. Stosując metodologię fizyki i biologii bierze pod lupę tradycję chrześcijańską i argumenty teologiczne. Stwierdziwszy, że religii nie da się obronić na scjentystycznym gruncie, profesor z triumfem przekreśla wiarę in toto. Przyklaskują mu tysiące blogerów i internetowych komentetarów, przekonanych, że każdy aspekt rzeczywistości da się objąć gąbczastą zawartością ludzkiego czerepu. Teologia opiera się na interpretacji, powiada profesor, więc prędzej czy później doprowadzić musi do obskuranckiego bełkotu. Liczą się twarde empiryczne fakty wpisane w ramy spójnych teorii.

Takiego profesora do czubków nikt odsyłać nie zamierza. Ale właściwie dlaczego?

Czytaj dalej „Lectio divina”