Obejrzane w 2021: Rozczarowania

Kauczukowa opera • Śmigłowiec z dzieciństwa • U nas w Auschwitzu • K…, ja p… • Było ich trzech, w każdym z nich inna krew • W cieniu Księżyca • James Bond postanawia umrzeć • Lynch przegina pałę • Villeneuve standardowy • Arcydzieło anime

Zanim opowiem o dwudziestu najlepszych filmach, jakie widziałem w minionym roku, wypada przedstawić dziesięć, które mnie rozczarowały. Hejtuj mnie – albo razem ze mną.

Fitzcarraldo (1982)

Oryginał z Irlandii (w tej roli szajbus Klaus Kinski) szuka szczęścia w Amazonii marząc o wybudowaniu opery w malutkiej mieścinie na skraju peruwiańskiej dżungli. By pozyskać fundusze na nierealne przedsięwzięcie, wyrusza z kochanką (podstarzała Claudia Cardinale) parowcem w poszukiwaniu kauczukowego El Dorado. Gotów jest na przeciąganie trzystutonowego statku przez wzgórze, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Zajdzie.

Pokochałem lokalizacyjny rozmach Wernera Herzoga, lecz całościowo Fitzcarraldo, opus magnum niemieckiego reżysera, jakoś nie chwycił. Zdecydowanie bardziej podobał mi się Aguirre, gniew boży, o którym wspominałem w ubiegłorocznym podsumowaniu. Niemniej, Fitzcarraldo to pozycja obowiązkowa. Każdy ocenić musi sam.

Ciekawostka z planu: Kinski był tak bezczelny i wkurzający, że wódz występującego w filmie plemienia Machiguenga zapytał Herzoga zupełnie serio, czy mają zabić rozwydrzonego aktora. Reżyser odmówił, nie bez wahania.

Czytaj dalej „Obejrzane w 2021: Rozczarowania”

Mur i Błąd

Obejrzawszy Moonrakera stwierdziłem — rychło w czas — że Bondy z Rogerem Moorem są do bani.

Dziesięć lat temu nabyłem boks z (wówczas) wszystkimi przygodami 007 w formacie DVD. Odświeżam je sobie w żółwim tempie jednego filmu rocznie. Przez pewien czas o Bondzie z entuzjazmem blogowałem, ale nie bez powodu cykl notek urwał się na W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości.

Zaraz potem scenariusze z najwyższego pułapu rozpoczynają gwałtowny lot w dół. Historie z superagentem przestają być staroświeckimi, szpiegowskimi akcyjniakami i przez półtorej dekady flirtują z kampem — trzymając się kurczowo mainstreamu. Fatalna kombinacja. Dopiero w połowie lat osiemdziesiątych wraz z pojawieniem się na planie Timothy’ego Daltona producenci tchną w serię ożywczego ducha kina sensacyjnego.

Gwoździem do trumny jest Roger Moore, aktor, ogólnie rzecz biorąc, sympatyczny, ale całkowicie wyzuty z bondowskiej charyzmy. Z filmów, w których wystąpił, broni się tylko Człowiek ze złotym pistoletem (oczywiście za sprawą Christophera Lee, paradoksalnie specjalisty od kampu) i bodajże Tylko dla twoich oczu, lecz powtórka tegoż jeszcze przede mną.

Okrzyknięty sukcesem Szpieg, który mnie kochał jest natomiast nudny; w kierunku absurdu popchnęło go ponadto obsadzenie brytyjskiego kociaka w roli superagentki radzieckiego wywiadu. Moonraker, który zapamiętałem z dzieciństwa jako kosmicznie fajny, okazuje się zlepkiem wysokobudżetowych scen w mizerny sposób wynikających jedna z drugiej.

I ten nieszczęsny Szczęki…

W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości

ohmss-01Aby zrozumieć wyjątkowość szóstego filmu o Jamesie Bondzie, zatytułowanego W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości, musimy pokrótce prześledzić ewolucję serii od jej zarania. Doktor No był kinem na poły sensacyjnym, na poły przygodowym. Nie wiedział jeszcze, w którą stronę chce pójść. Zdecydowaną decyzję podjęły Pozdrowienia z Rosji. Dostaliśmy rasowy thriller szpiegowski z epickim oddechem, ale twórcy, miast kontynuować tę ambitną formułę, postanowili wypróbować w sequelu kolejną opcję. I tak Goldfinger skręcił w kierunku efektownego kina akcji. Z finansowego punktu widzenia był to strzał w dziesiątkę. Operacja „Piorun” i Żyje się tylko dwa razy poszły więc za ciosem, niestety, z malejącym powodzeniem artystycznym.

W 1969 r. fanów Jamesa Bonda czekała prawdziwa wolta. Broccoli i Saltzman spróbowali gwałtownym szarpnięciem zahamować degenerację cyklu. Zlecili nakręcenie filmu wizualnie stonowanego i biorącego na serio psychologię postaci. Napisano scenariusz trzymający się wiernie powieściowego pierwowzoru, na stołku reżyserskim posadzono debiutanta Petera Hunta, a Seana Connery’ego zastąpiono nieznanym modelem Georgem Lazenbym. Ta ostatnia decyzja nie była akurat podyktowana chęcią zaprowadzenie nowego porządku. Connery po prostu odmówił udziału w kolejnej części przygód 007, uznawszy, że pięć mu wystarczy.

ohmss-czolowka

Tym sposobem powstało kontrowersyjne W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości, które osobiście uważam za najlepszą odsłonę cyklu. Nie tylko ja. Reżyser Steven Soderbergh stwierdził na przykład, że jest to jedyny Bond, „którego warto oglądać ponownie z powodów innych niż czysto rozrywkowe”. Połączenie melodramatu z malowniczą, sensacyjną intrygą pozwoliło przecież na pokazanie ludzkiego oblicza protagonisty. Zresztą, jak może nie imponować film o Bondzie, który zaczyna się od tego, że bogaty, sympatyczny gangster oferuje 007 milion funtów w złocie za matrymonialne okiełznanie swojej lekko niezrównoważonej córki? W tę rolę wcieliła się Diana Rigg, ociekająca seksapilem aktorka szekspirowska, która ostatnio gra Olennę Tyrell w Grze o tron.

ohmss-photo-01

Poniżej wymieniam siedem dalszych elementów czyniących z W tajnej służbie… znakomity film. Powiedzmy to od razu: nie ma wśród nich Lazenbyego. Nie odsądzam bynajmniej tego „jednorazowego” Bonda od czci i wiary. Uważam, że w następnych częściach zdążyłby się jeszcze wyrobić. Ba! sądzę, że pasuje do emocjonalnego W tajnej służbie… lepiej niż cyniczny Connery, który nie zagrałby równie dobrze strachu przy lodowisku ani rozpaczy w samochodzie w ostatniej scenie. Czysto fizycznie wolę kamienną szczękę Lazenbyego od klaunowatej fizjonomii Rogera Moore’a. Jednak biednego George’a dyskwalifikuje australijski rodowód. Bonda musi grać Brytyjczyk – choćby nawet miałby to być Szkot.

Czytaj dalej „W tajnej służbie Jej Królewskiej Mości”

Żyje się tylko dwa razy

you_live_only_twiceDo tej pory nowe Bondy ukazywały się co rok. Tym razem od premiery poprzedniej części musiały upłynąć całe dwa lata. Zresztą niewiele brakowało, a Żyje się tylko dwa razy powstałoby jeszcze później, a może nawet nigdy. Reżyser, producenci, główny scenograf i zdjęciowiec polecieli bowiem do Japonii, by znaleźć miejsce nadające się na filmową kryjówkę Blofelda. Mieli wracać do Wielkiej Brytanii 5 marca 1966, ale w ostatniej chwili zmienili rezerwację, gdyż nadarzyła się okazja obejrzenia pokazu ninja. „Ich” samolot rozbił się pół godziny po starcie. Wszyscy na pokładzie zginęli.

Także i głównemu bohaterowi udaje się oszukać przeznaczenie, zaraz na początku najnowszego filmu. No, może nie do końca, bo przecież jego śmierć zaaranżowano, by zmylić wrogie wywiady. Bond powraca zza grobu po morskim pogrzebie i natychmiast zabiera się za niecierpiącą zwłoki sprawę: należy ustalić, kto i dlaczego porwał amerykański statek kosmiczny. Sytuacja na najwyższych szczeblach władzy jest napięta. USA i ZSRR oskarżają się wzajemnie, nierozwiązanie zagadki grozi wybuchem III Wojny Światowej. A o to właśnie chodzi „Widmu”, które za wszystkim stoi…

To miał być ostatni Bond z Seanem Connerym. Seria uczyniła z niego gwiazdę, ale szkocki aktor miał już dość statusu celebryty i bał się zaszufladkowania. Postanowiono, że Connery pożegna się z rolą daleko od dotychczasowych miejsc akcji – w egzotycznej Japonii. Za kanwę filmu posłużyła napisana trzy lata wcześniej przez Iana Fleminga powieść pod tym samym tytułem. Uznano ją jednak za nudną, więc scenarzyści napisali od nowa fabułę. Nie pomogło: Z pięciu pierwszych filmów o Jamesie Bondzie Żyje się tylko dwa razy jest produkcją najsłabszą. Osadzenie akcji w Kraju Kwitnącej Wiśni niewiele dało.

Czytaj dalej „Żyje się tylko dwa razy”

Operacja „Piorun”


Nakręcony w 1965 r. Thunderball (po polsku: Operacja „Piorun”), czwarty odcinek przygód agenta 007, odniósł ogromny sukces kasowy. W przeliczeniu na dzisiejsze dolary film zarobił ich blisko miliard, stając się największym komercyjnym przebojem całego cyklu. Ostatnie bondowskie dzieło Terence’a Younga zapamiętałem jednak jako nudnawe, więc do ponownego seansu zasiadałem bez wielkiego entuzjazmu. Czekało mnie pozytywne zaskoczenie.

Thunderball okazał się wartkim i dynamicznym kinem – ale tylko wtedy, gdy akcja toczyła się nad powierzchnią wody. Tak się bowiem składa, że w prawie jednej czwartej film składa się z sekwencji podwodnych. Protagoniści i antagoniści nurkują z zapałem u wybrzeży Bahamów, a w finale czeka nas wielka bitwa akwalungowa nieopodal Miami. Niestety, za każdym razem, gdy kamera zjeżdża pod poziom morza, widza czeka zmulenie. Owszem, podwodne zdjęcia nie pozostawiają wiele do życzenia pod względem realizatorskim czy wizualnym, ale w montażowni zapomniano najwyraźniej, że to nadal powinien być film akcji.

Na szczęście fabuła Operacji „Piorun” przewyższa rozmachem nawet tę z Goldfingera. Tam chodziło tylko o wymordowanie mieszkańców Fortu Knox i napromieniowanie zapasów złota Stanów Zjednoczonych; tu geniusze zła ze SPECTRE grożą zachodniemu światu zniszczeniem dwóch metropolii. Destrukcja dokona się za pomocą bomb atomowych, które w brawurowy sposób zostały wykradzione NATO. Jedyny ratunek to diamentowy okup w wysokości stu milionów funtów szterlingów albo… interwencja najlepszego agentu brytyjskiego wywiadu. James Bond za przeciwnika będzie miał nieco bezbarwnego Emilia Largo czyniącego zło z pokładu jachtu Disco Volante (Latający Spodek).

Oto najlepsze momenty: …

Czytaj dalej „Operacja „Piorun””

Goldfinger


Goldfinger Iana Fleminga to jak dotąd jedyna powieść o przygodach Jamesa Bonda, jaką miałem okazję przeczytać. Lektura wywarła na mnie bardzo dobre wrażenie, lecz dzisiaj, czyli piętnaście lat później, byłbym bez wątpienia bardziej kapryśny. Zapewne jednak znów najmocniejszym punktem książki okazałaby się postać protagonisty, tak różna od jej ekranowego odpowiednika. James Bond u Fleminga, choć charyzmatyczny i skuteczny, jawi się też jako bardziej ludzki. Posiada życie wewnętrzne, targają nim emocje, trapią go wątpliwości. Owszem, jest rządowym zabójcą i playboyem, lecz nie roztacza wokół siebie aury superagenta wychodzącego cało z każdej opresji.

Tymczasem Goldfinger Guya Hamiltona w ogóle nie ma zamiaru przejmować się warstwą psychologiczną opowiadanej historii. Zmiana reżysera zaowocowała gatunkowym przekształceniem: Pozdrowienia z Moskwy były rasowym thrillerem szpiegowskim, Goldfinger jest filmem akcji. Gęsty pojedynek wywiadów zostaje zastąpiony nieco efekciarskim ratowaniem amerykańskiego złota, o co można by mieć pretensje, gdyby nie pewien bezsporny fakt: Goldfinger to jeden z najlepszych Bondów w dziejach serii. Scenariusz trzyma wysoki poziom, Sean Connery znajduje się u szczytu formy, dobrano mu wspaniałego antagonistę (oślizgły Gert Fröbe w tytułowej roli), a niektóre słynne tropy fabularne pojawiają się tutaj po raz pierwszy (samochód na technologicznych sterydach, charakterystyczny „asystent” badguya, próba zadania Bondowi powolnej i bolesnej śmierci).

W filmie tak fajnym niełatwo wskazać siedem najciekawszych momentów:

Czytaj dalej „Goldfinger”

Pozdrowienia z Rosji


Zaledwie rok po Doktorze No nakręcono drugą część przygód Jamesa Bonda, Pozdrowienia z Rosji (często przekręcam „Rosję” na „Moskwę” w tytule, co w zasadzie nie ma większego znaczenia, bo akcja filmu nawet przez minutę nie toczy się na terenie Związku Radzieckiego). Podwojony budżet zaowocował większym rozmachem i bogatszą fabułą, chociaż efektów specjalnych jest tu ciągle stosunkowo niewiele. Pozdrowienia… można jeszcze z czystym sumieniem nazwać thrillerem szpiegowskim – począwszy od Goldfingera cykl bondowski skręci w kierunku kina akcji i nierzadko będzie czerpał z estetyki komiksowej.

Sean Connery zdążył całkowicie oswoić się z rolą, ale szczerze powiedziawszy, w Pozdrowieniach… trudno o sympatię dla jego Bonda. 007 jawi się jako oschły, zimny, skupiony na powierzonej mu misji drań, pod względem psychologicznym niewiele lepszy od polującego nań Reda Granta. Niemniej taka poza Bonda ma swe uzasadnienie fabularne: Agent jedzie do Stambułu, by spotkać się z Tatianą Romanową, rzekomo zakochaną w nim po uszy pracowniczką konsulatu radzieckiego, która w zamian za rendez-vous z pięknym Jamesem gotowa jest przekazać Brytyjczykom maszynę szyfrującą Lektor. M doskonale zdaje sobie sprawę, że musi to być pułapka, lecz skuszony Lektorem i tak wysyła Bonda do Turcji. Na razie nikt jeszzcze nie wie, że intrygę uknuł nie Smiersz, lecz SPECTRE, pragnący za jednym zamachem skompromitować wywiady obu krajów i pomścić śmierć dra No.

Najsłabszym elementem Pozdrowień z Rosji okazuje się Daniela Bianchi, młodziutka włoska aktorka wcielająca się w Tatianę. Nie dość, że gra w sposób drewniany, to jak na bondowską dziewczynę i finalistkę Miss Universe 1960 nie jest szczególnie atrakcyjna (pod tym względem przegrywa z każdą kobietą z filmu z wyjątkiem Moneypenny i pułkownik Klebb). Jednak w Pozdrowieniach… znalazł się też szereg punktów wartych odnotowania:

Czytaj dalej „Pozdrowienia z Rosji”

Doktor No


Niedawno odbyła się premiera Skyfall. Nowej części przygód Jamesa Bonda na razie nie widziałem, ale by uczcić pięćdziesiąte urodziny asa brytyjskiego wywiadu zacząłem oglądać cykl od początku na DVD. W poprzednim zdaniu mogłoby się niby znaleźć słowo „znowu”, lecz w gruncie rzeczy większość filmów z 007 widziałem tylko raz i to na początku poprzedniej dekady.

Po obejrzeniu Dra No ze zdziwionym zadowoleniem stwierdzam, że do starych bondów wraca się bardzo przyjemnie. Doktor… zajął jednak nie bez kozery bardzo wysokie miejsce w Esensyjnym rankingu. Niektóre z kolejnych części będzie się pewnie oglądało oporniej.

O JB nie wypada wspominać w Filmorysie. Te filmy zasługują na oddzielną kategorię notek. Zwykłe recenzje ocierałyby się jednak o banał. Zdecydowałem się więc na przegląd najlepszych scen. Oczywiście subiektywnie, po siedem z każdego filmu. …

Czytaj dalej „Doktor No”