Zupełnie nowy Blogrys

Chciałem wyrobić się z tym na siedemnaste urodziny blogu, ale nie zdążyłem. Tak czy owak, po kilku miesiącach wytężonej pracy nad nowym silnikiem i nową witryną mam przyjemność zaprosić wszystkich, którzy jeszcze nie wyłączyli Blogrysowego RSS-a, pod nowy adres:

blogrys.pl

(Bez przedrostka www, musiałem na razie wyłączyć z powodów technicznych).

Pozostałych zaproszę spam-mailem, więc zostawcie lepiej komcia w nowym miejscu! :)

Blog będzie więc kontynuowany w nowym miejscu, ale nie będzie replikowany tutaj.

Blogrys Mixtape 2022

Uczcijmy miniony rok przeglądem piosenek, które mnie (właśnie mnie, nie Tobie, przynajmniej jeszcze nie) wbiły się w ucho mocną melodią, alternatywną aranżacją, roztańczonym refrenem lub walorami wokalu. Na Sylwestra się spóźniłem, ale publikacja postu zbiega się przynajmniej w czasie z urodzinami starego kumpla. Sto lat dla M.F., miłego słuchania wszystkim innym.

Playlista na YouTube

Jeżeli nie masz czasu na 111 kawałków, które łącznie trwają prawie 11 godzin, oto kilka wyróżnień:

Gwoli ścisłości dodaję, że na playliście zabrakło dwóch utworów: Tear It All Down (With a Song) Snoga oraz Arctic Blues Hümu. Nie trafiły na razie na YT. Ten drugi prawdopodobnie nigdy tam nie trafi, gdyż to „tylko” utwór grupy jazzowej z małego Oslo. W sierpniu byłem w Oslo wraz z ojcem na jej kameralnym koncercie.

Nie przewiduję niestety spotifajowej wersji playlisty, ponieważ po prawie czterech latach aktywnego korzystania z „zielonki” przenoszę się właśnie na platformę YouTube Music. YTM ma, na ile zdążyłem się zorientować, tak samo bogatą i eklektyczną ofertę co S i równie przyjazny interfejs. Subskrybcja kosztuje co prawda trochę więcej niż Spotify, ale za naddatek otrzymałem też YouTube w wersji Premium, czyli bez reklam i z możliwością wygodnego zapisywania filmików w wersji offline. Właśnie ten fakt stał się dla mnie dealbreakerem. Tak, wiem oczywiście, że jutubowe reklamy można skutecznie wyłączać adblockerem, lecz sztuczka ta sprawdza się głównie na komputerze – na iPadzie, komórce i zandroidowanym telewizorze obejść system jest już trudniej.

Przeczytane w 2021 (9)

Latem zeszłego roku, gdy moja żona nocą koiła budzącego się raz za razem maleńkiego człowieczka, ja wzuwałem cichutko zakurzone buty, delikatnie zamykałem za sobą drzwi i wędrowałem na wódkę.

Najlepsza
Książę Nocy (Marek Nowakowski)

Latem zeszłego roku, gdy moja żona nocą koiła budzącego się raz za razem maleńkiego człowieczka, ja wzuwałem cichutko zakurzone buty, delikatnie zamykałem za sobą drzwi i wędrowałem na wódkę. Po groźnych, zapadniętych rejonach starej Warszawy, po zapomnianych przez Pana Boga mazowieckich wioskach oprowadzał mnie Marek, przenikliwy przewodnik i bezkonkurencyjny gawędziarz.

Kończyło się zawsze tak samo: on, ja, jeszcze jakiś Paciorek, jeszcze Benek Kwiaciarz, do kompletu może Fanodorm, niekiedy Słoń, od wielkiego dzwonu także Książę Nocy, gdy akurat nie przywoływał do porządku swoich dziewczynek. Na stole, na taborecie, na piachu podwórza pojawiała się flaszka. Rozmowy toczyły się w nieskończoność, płynęły rytmem upalnej lipcowej nocy, przyspieszały, gorączkowały się, znowu zwalniały, o życiu, o śmierci, o wszystkim, o niczym.

Czytaj dalej „Przeczytane w 2021 (9)”

Kabel od internetu (20)

Dzisiejsza porcja linków składa się przede wszystkim z przyklejających ucho podcastów, których wysłuchałem we wrześniu.

Minęło raptem cztery i pół miesiąca od poprzedniej notki, i zaledwie trochę ponad półtora roku od poprzedniego Kabla. Mimo to postanowiłem ponownie napisać kilka akapitów, ryzykując oczywiście, że przeładuję Was treścią. Dzisiejsza porcja linków składa się przede wszystkim z przyklejających ucho podcastów*, których wysłuchałem we wrześniu.

Czytaj dalej „Kabel od internetu (20)”

Buzu Squat i inni

W jednym z pierwszych odcinków Podcastex przygotował zestawienie dziesięciu polskich „one hit wonders” lat 90.

Prędzej czy później przygotuję spis podcastów, których regularnie słucham, i wtedy polecę Wam dwie audycje poświęcone polskiej popkulturze lat 90. („polskiej” w znaczeniu „obecnej w Polsce”, niekoniecznie „made in Poland”). A właściwie to tylko jedną, ponieważ skądinąd doskonałe Dawno temu w telewizji, gdzie Kamil Bałuk przeprowadza długie wywiady z telewizyjnymi gwiazdami i producentami, skrywa się za paywallem Radia Newonce, rzucając jedynie na zachętę dziesięciominutowe kęsy.

Na szczęście mamy jeszcze Podcastex. Dzieło Bartka Przybyszewskiego i Mateusza Witkowskiego jest całkowicie oddane najlepszej dekadzie pod słońcem. Zadebiutowało w podkastosferze niecały rok temu, a liczy już prawie 50 odcinków: Młode wilki, ręce, które leczą Zbyszka Nowaka, Sara, tamagotchi, marihuana i Edyta Bartosiewicz. Dla każdego coś sentymentalnego – chociaż warto przesłuchać od deski do deski (od szpuli do szpuli?), bo Przybyszewskiego i Witkowskiego słucha się bardzo przyjemnie.

W jednym z pierwszych odcinków Podcastex przygotował zestawienie dziesięciu polskich „one hit wonders” lat 90. Wyszło im coś takiego:

10) Rotary, Na jednej z dzikich plaż (vel Lubiła tańczyć)
9) Yaro, Rowery dwa
8) Kasia Lesing, Wielki błękit
7) LO27, Mogę wszystko
6) Buzu Squat, Nasze przebudzenie
5) Robert Rozmus, Mówili na nią słońce
4) Bolec, Żeby było miło
3) De su, Życie cudem jest
2) Firebirds, Harry
1) Sixteen, Twoja lawa

Zaczynając słuchać odcinka byłem przekonany, że błyskawicznie skojarzę wszystkie piosenki, które panowie zaprezentują. Ale albo moja pamięć jest bardziej zawodna niż sądziłem; albo w latach 90. byłem mniej wystawiony na działanie krajowego eteru niż mi się wydawało; albo też ranking Podcasteksu jest bardziej subiektywny niż powinien.

Lubiła tańczyć i Życie cudem jest zagrało mi między uszami, gdy tylko usłyszałem tytuły. Wielkiego błękitu, Mówili na nią słońce, Żeby było miło, Harry’ego i Twojej lawy nie kojarzę ani-ani. Pół biedy z Lesing i Rozmusem; pół biedy z Bolcem, wówczas hip hop zupełnie mnie nie interesował. Jednak Firebirds i Sixteen to już rzekomo poprockowe superhity lat 1996-1997, a mnie przez płaty skroniowe nie przeleciała najmniejsza iskierka. Wy kojarzycie?

Natomiast przy Naszym przebudzeniu i Mogę wszystko pamięć odblokowała się po kilkudziesięciu sekundach słuchania – w tym pierwszym przypadku był to przemiły powrót, chociaż tekst atakuje nas ekologicznym kiczem. W komentarzach pod audycją ktoś przypomniał jeszcze Jak ja wierzę Patrycji Kosiarkiewicz. Drugi fajny akustyczny powrót.

Przeczytane w 2021 (8)

„Ewolucja” to fabularyzowana opowieść o – tytuł nie kłamie – ewolucji gatunku ludzkiego. Jest niczym spekulatywny serial przyrodniczy, pełen egzotycznych obrazków z mozolnie rekonstruowanej przeszłości lub brawurowo odgadywanej przyszłości,

Najfajniejsza
Evolution (Stephen Baxter)

Zetknąłem się z opinią, że brytyjski pisarz SF Stephen Baxter jest duchowym następcą Arthura C. Clarke’a. Niewykluczone – ale tylko jeżeli porównamy obwód bicepsa wyobraźni i umiejętność twórczego wyciskania światów przyszłości rozpiętych na gigantycznych skalach czasowych. Niestety dla Baxtera, literatura, nawet gatunkowa, polega jeszcze na stylu. Pod tym względem proza twórcy cyklu Xeelee pozostawia sporo do życzenia, i to pomimo jego ogromnego doświadczenia zawartego w długiej bibliografii.

Przeczytałem trzy książki Baxtera. Dawno temu Voyage, rzetelną historię alternatywną o pierwszej załogowej misji na Marsa odbytej jeszcze w połowie lat 80. Niezła rzecz, chociaż obszary niskiego napięcia ciągnęły się niekiedy przez dziesiątki stron. Potem The Time Ships, autoryzowany sequel Wehikułu czasu Wellsa, z nijakimi postaciami oraz wyblakłą temporalną intrygą. I wreszcie Evolution, arcyciekawą powieść (?) z 2003 r., w której zalety i wady pisarstwa Baxtera zlewają się w trudną do oceny rzekę, hm, genów?

Ewolucja to fabularyzowana opowieść o – tytuł nie kłamie – ewolucji gatunku ludzkiego. Pierwszą protagonistką jest myszowata samiczka usiłująca przeżyć w brutalnym świecie zdominowanym przez mięsożerne dinozaury. Nie wie, że w jej świat lada dzień uderzy apokaliptyczna asteroida. Nie wie też, że jej dalecy potomkowie wynajdą kulturę i religię na sawannie. I na tym bynajmniej narracja Baxtera się nie skończy, bo historię ludzi będziemy obserwowali aż po kres ziemskiego czasu.

Czytaj dalej „Przeczytane w 2021 (8)”

Przeczytane w 2021 (7)

Jeżeli znasz osobę ulokowaną edukacyjnie gdzieś pomiędzy klasą maturalną a ostatnim rokiem studiów licencjackich dowolnej dyscypliny, która myśli poważnie o kształceniu się w kierunku doktoratu…

Najmądrzejsza
Networking on the Network (Phil Agre)

Jeżeli znasz osobę ulokowaną edukacyjnie gdzieś pomiędzy klasą maturalną a ostatnim rokiem studiów licencjackich dowolnej dyscypliny, która myśli poważnie o kształceniu się w kierunku doktoratu, a za dalekosiężny cel zawodowy postawiła sobie pracę naukową na pełen etat, to największą przysługę, jaką możesz jej wyświadczyć, jest podsunięcie przewodnika Phila Agrego z 2005 r. A jeżeli osoba ta jest Ci bliska – potomek? chrześniak? – powinieneś wręcz zadać sobie także trud samodzielnego przeczytania Networking on the Network i zadbanie o to, by przyszły naukowiec zinternalizował rady kalifornijskiego profesora. Ja sam bardzo żałuję, że jego książka nie wpadła mi w ręce tych piętnaście lat temu.

Gatunkowo ebook Agrego plasuje się na styku eseistyki, popularnej socjologii edukacji i literatury samopomocowej. Autor stawia zdecydowaną tezę, że kluczem do odniesienia sukcesu w nauce są nie tyle wyniki, co koneksje. Podkreślmy, że używam tego ostatniego rzeczownika w całkowicie neutralnym znaczeniu jako odpowiednika tytułowego angielskiego słowa „networking”. Nie chodzi więc o naganne moralnie „chody” u redaktorów czasopism naukowych i przewodniczących komisji stypendialnych, ani nawet o bycie protegowanym prężnego profesora, lecz o mocne osadzenie się w sieci powiązań akademickich pomiędzy naukowcami; sieci, która istniała od zawsze i która dla postępu w badaniach naukowych jest wszak absolutnie niezbędna.

Parafrazując Agrego, wyniki bez koneksji nie zawsze doprowadzą młodego doktora do sukcesu. Koneksje bez wyników zaś prędzej czy później doprowadzą do wyników, jako że nauka jest niemalże z definicji przedsięwzięciem zespołowym. Zostanie geniuszem na miarę Einsteina jest mało prawdopodobne, więc indywidualne wyniki, nawet jeśli solidne i interesujące, łatwo przepadną w hałasie publikowanych w ogromnych ilościach artykułów. Chyba że istnieć będzie grupa ludzi, która w szybki i „organiczny” sposób będzie się o nich dowiadywać, będzie o nich dyskutować, będzie je cytować.

Rada o koneksjach, nawet jeśli śmiała, nie jest może aż tak odkrywcza, jeśli streścimy ją w jednym akapicie. Wartość przewodnika Agrego polega jednak na tym, że rozwija ją do schludnego tekstu o długości 400 tysięcy znaków. W czapeczce socjologa tłumaczy „koneksyjną” naturę pracy naukowej; jako eseista wyjaśnia, że koneksje stanowią zarazem istotę uniwersytetu; wreszcie, jako autor literatury samopomocowej tłumaczy krok po krok naukowcom-in-spe co należy robić, żeby zbudować sobie mocne miejsce w sieci badawczych powiązań i stopniowo przeobrazić się w koncepcyjnego lidera swojego zakątka. Autor zaczyna od metod budowania zawodowej tożsamości na etapie magisterskim, kończy na konstruktywnym przewodzeniu nauce na etapie profesorskim.

Słówko o autorze, zagadkowej postaci, o której mało kto słyszał. Agre rozpoczynał karierę naukową jako specjalista od Sztucznej Inteligencji. Swój doktorat zrobił na wydziale inżynierii elektrycznej i informatyki MIT-u. Potem skręcił w kierunku humanistyki. Publikował przenikliwe, nadzwyczaj trafne eseje dotyczącego zagrożeń, jakie (wówczas raczkujący) internet niósł dla prywatności. Jeżeli zastanawiałeś się, czy komukolwiek udało się przewidzieć problem Facebooka, to właśnie jemu.

A potem, wiosną 2009 r… zniknął. Policja odnalazła go żywego i zdrowego w styczniu 2010 r. Agre nie życzył sobie, by ujawniać szczegóły incydentu. Od tamtej pory wycofał się całkowicie z życia publicznego i akademickiego. Kilka lat temu jego dawni koledzy chcieli wydać antologię jego artykułów. Agre się nie zgodził. Podobno wciąż żyje, chociaż od dawna nikt go nie widział.

Po to się studiuje; wiedzę można zdobyć na tysiąc sposobów, ale podobnych znajomych, którzy towarzyszyć ci mają na ścieżkach karjery przez całe życie i którzy wzajem sobie karjery ustawią, oni tobie, ty im, przez samą żakowską komitywę, podobnych znajomych – tylko tak.

–– Jacek Dukaj, „Lód”

Przeczytane w 2021 (6)

Najważniejszą lekturą zeszłego roku okazały się „Zapiski więzienne” Prymasa Tysiąclecia.

Najważniejsza:
Zapiski więzienne (Stefan Wyszyński)

Kiedy w Polsce skończył się komunizm? Proste: 4 czerwca 1989 r., w dniu pierwszej tury wyborów kontraktowych, w wyniku których opozycjoniści zdobyli prawie maksymalną ilość mandatów w Sejmie i Senacie.

Ale kiedy w Polsce rozpoczął się koniec komunizmu? Kiedy dwudziestowieczne dzieje kraju weszły na trajektorię, która prędzej czy później musiała doprowadzić do upadku ustrój przyniesiony na bagnetach ze wschodu? Od którego momentu dni PZPR były policzone? Pytanie trochę trudniejsze, ale mam propozycję: nastąpiło to już 8 grudnia 1953 r., gdy kardynał Stefan Wyszyński, internowany w Stoczku Warmińskim, złożył akt osobistego oddania się Matce Bożej.

Nie, nie kpię, ani nie konstruuję hermetycznego żartu. Wyszyński, od 1948 r. prymas Polski, był bezprawnie przetrzymywany przez bezpiekę od września 1953 r. do października 1956 r. w czterech różnych klasztorach. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego przemocą uniemożliwiło charyzmatycznemu duchownemu kontakt z wiernymi, obawiając się, że będzie organizował społeczny sprzeciw Kościoła wobec nowego reżimu. Bezpieczniacy rozumieli jednak, że likwidując księdza – lub osadzając go na długie lata w więzieniu po pokazowym wyroku – zogniskują tylko gniew nabożnego nadwiślańskiego ludu. Zdecydowano się na rozwiązanie pośrednie: Wyszyński przez trzy lata był fizycznie izolowany bez podstawy prawnej. Wypuszczono go dopiero w trakcie odwilży.

Kardynał po kilku miesiącach niewyjaśnionego aresztu wkurzył się nie na żarty. Nie dość, że bezpieka przetrzymywała go bez podania legalnej przyczyny, to na dodatek utrudniała mu kontakt ze schorowanym ojcem. Wyszyński wypowiedział symboliczną, prywatną, bożą wojnę komunizmowi – bo tak właśnie trzeba interpretować jego złożoną Maryji przysięgę, w której, krótko mówiąc, obiecał, że nigdy nie da się złamać.

Zapiski więzienne to fascynujący – i przepojony religijnością, co dla wielu ateuszy będzie barierą nie do przeskoczenia – dziennik potężnego duchem człowieka, który wygrał jedną z wielkich walk minionego stulecia; dziennik pisany w najcięższych dla autora latach; świadectwo niezłomnej woli i niezachwianej wiary w Opatrzność czuwającą nad Historią.

Wyszyński, odzyskawszy wolność, wzmocnił naród ślubami jasnogórskiego, przeprowadził obliczone na dziewięć lat obchody tysiąclecia chrztu Polski, był duchowym nauczycielem Karola Wojtyły. A potem, wiadomo: Narastający sprzeciw społeczeństwa wobec komunistów, Solidarnosć, „i zaczęło się w Polsce”.

Przeczytane w 2021 (5)

Książka najgęstsza i książka najbardziej rozczarowująca.

Najgęstsza:
Cztery decyzje Józefa Becka:
Polityka zagraniczna Polski, 1938-1939 (Marek Kornat)

Tytuł mówi chyba wszystko. Dalsze wyjaśnienia są w zasadzie zbędne, ale kategoria zobowiązuje mnie do zagęszczenia wywodu.

Cztery decyzje… oferują studium krytycznego okresu historii dyplomatycznej Polski: studium obszerne, szczegółowe, uporządkowane, chociaż gdzieniegdzie kulejące rytmem zdań i akapitów, prawdopodobnie dlatego, że pisane trochę pospiesznie. Marek Kornat – badacz, którego zawsze warto poczytać i posłuchać, współautor głośnej biografii Becka – skomponował je bowiem w odpowiedzi na lekkomyślny rewizjonizm historyczny uprawiany przez niektórych publicystów. Czy pod koniec lat trzydziestych mogliśmy, ba, powinniśmy sprzymierzyć się z Hitlerem, żeby uniknąć katastrofy września ’39 i późniejszej okrutnej okupacji? Nie, odpowiada Kornat, po czym rozsypuje worek dyplomatycznych detali i pieczołowicie składa je w uzasadnienie. Nigdzie nie stara się stworzyć wrażenia, że zagadnienie nie jest szalenie złożone – ale konkluzja cały czas jawi mu się jednoznacznie.

Czytaj dalej „Przeczytane w 2021 (5)”

Przeczytane w 2021 (4)

Tak się złożyło, że książki o tematyce polskopolitycznej spięły w sensie wydawniczorocznikowym moje wyczyny lekturowe w 2021 r. Arystoteles i Andrzej Frycz Modrzewski zaświadczyć więc mogą, że nie jestem ani dzieckiem, ani niewolnikiem, ani zwierzakiem.

Najnowsza:
Wyjście awaryjne (Rafał Matyja)

Tak się złożyło, że książki o tematyce polskopolitycznej spięły w sensie wydawniczorocznikowym moje wyczyny lekturowe w 2021 r. Arystoteles i Andrzej Frycz Modrzewski zaświadczyć więc mogą, że nie jestem ani dzieckiem, ani niewolnikiem, ani zwierzakiem.

Czytuję sporo wywiadów z politologami diagnozującymi polską sytuację społeczno-parlamentarną. Za najmądrzejszych wśród nich uważam Rafała Matyję i Roberta Krasowskiego. Nie leją wody, dokonują zwięzłych, przenikliwych obserwacji. Umieją także zachować dystans do zwaśnionych frakcji (choć nie wykluczam, że prywatnie chylą się ku którejś z nich). Artykuły sygnowane nazwiskiem któregoś z nich bierzcie w ciemno. Mógłbym tutaj podlinkować parę takowych ze starych numerów Kultury Liberalnej, lecz ze zrozumiałych względów wywiady o takiej tematyce tracą szybko na aktualności.

Wyjście awaryjne, napisane w 2018 r., ale z głębokim oddechem, przez jakiś czas jeszcze nie straci. Matyja w syntetyczny sposób wyjaśnia, jakie procesy ukształtowały polską politykę w 1989 r. i doprowadziły do beznadziejnej, spolaryzowanej, ogłupiającej sytuacji z przełomu drugiej i trzeciej dekady bieżącego wieku. Proponuje też receptę na poprawę stanu rzeczy, lecz akurat jego rozwiązania – choć trudno odmówić im słuszności – jawią się zbyt ogólnikowo. Książka utrzymana jest w tonie publicystycznym i polemicznym, niegruba (niecałe 200 stron), przyjemna w czytaniu.

Z co ciekawszych cytatów:

O znaczeniu instytucji: Zaniedbania w sferze instytucjonalnej przebudowy państwa są dobrze widoczne: prawie nikt nie starał się odbudować rdzenia państwa – silnego ośrodka umożliwiającego rzeczywiste i legalne rządzenie krajem, które opierałoby się na wykwalifikowanej i zdystansowanej wobec partyjnego sporu biurokracji konstytucyjnej.

Podsumowanie problemu: Mówimy zatem przede wszystkim o wyjściu z pułapki, która odebrała wielu obywatelom zdolność krytycznego myślenia, pozbawiła media nawyku bezstronności, zredukowała debatę publiczną do poziomu emocjonalnych deklaracji lojalności wobec narracji jednej ze stron. Każdą z postaw choćby odrobinę odmiennych od tych narracji uznaje się za szkodliwy symetryzm lub tchórzliwy rozkrok. Jeżeli przegramy – mówią obie strony – to przez tych, którzy choć powinni być z nami, mieli wątpliwości i dzielili włos na czworo.

Miller ujął to jakoś inaczej…: Polityków kształtują nie sukcesy, lecz momenty, w których przegrywają.

O transformacji ustrojowej: Potentaci z listy najbogatszych Polaków nie wymyślali nowych produktów, ale dobrze wykorzystywali kontakty z politykami i ludźmi służb, dostęp do kredytów.

Elity a reszta: O ile zjawisko korozji elit jest powszechne w całym zachodnim świecie, o tyle w krajach, w których elity te były słabe i zwykle oparte tylko na kontroli kapitału kulturowego, korozja niszczy od razu całą tkankę, a nie jedynie jej powierzchnię.