30 dni nocy



Najpierw na 30 dni nocy miałem pójść — bo zapowiadał się survival horror jak malowanie, a koncepcji "wampiry atakują miasteczko na odludziu" nie tak daleko do "zombiaki atakują miasteczko na odludziu". Potem znowu miałem nie iść, gdyż dowiedziałem się, że po pierwsze film jest kręcony na podstawie komiksu, a po drugie wampirów z pierwowzoru żadnym sposobem porównać do żywych trupów się nie da. Wreszcie, niedługo przed premierą, przeczytałem Lśnienie Kinga. I już wiedziałem, że na 30 dni nocy po prostu będę musiał się wybrać.

Czytaj dalej „30 dni nocy”

Wszystkie drogi są teraz zakrzywione

Z masochistycznym upodobaniem lubię powtarzać, że Władcę Pierścieni przeczytałem bardzo późno, bo dopiero na krótko przed swoimi szesnastymi urodzinami. Do krainy fantastyki w ogóle trafiłem dość okrężną drogą. Gdy byłem mały, wybierałem lektury raczej nieświadomie, zdany przede wszystkim na polecanki starszych — pewnie tak jak większość z nas, poza Stewiem. Emocji dostarczały mi więc szkolne opowieści Niziurskiego, podróże doktora Dolittle’a, wyprawy Pana Samochodzika w poszukiwaniu skarbów i obyczajowo-humorystyczne powieści młodzieżowe Ożogowskiej. Chwil spędzonych przy tamtych książkach oczywiście nie żałuję i bardzo dobrze je wspominam. Żałuję natomiast, że nikt nie podsunął mi wtedy ani Tolkiena, ani Asimova, ani Bułyczowa. Musiałem ich odkryć sam. Co się odwlecze, to nie uciecze, ale mimo wszystko Opowieści z Narnii lepiej byłoby przeczytać w wieku 11 lat i bez trudu dać porwać baśniowości Lewisa, niż w wieku 21 lat i „dla porządku, bo to klasyka”.

Czytaj dalej „Wszystkie drogi są teraz zakrzywione”

Spotkanie z Ramą



Arthur C. Clarke odcisnął niezatarte piętno na fantastyce naukowej około trzydziestoma powieściami i przeszło stoma opowiadaniami. Za najważniejsze dzieło pisarza uchodzi 2001: Odyseja kosmiczna, której rozgłosu przysporzył rewolucyjny film s-f Stanleya Kubricka. (Pozwólcie, że poniewczasie skoryguję wpadkę, jaką popełniłem lata temu w jednej ze swych pierwszych recenzji: 2001-film nie był wbrew pozorom kręcony na podstawie książki. Historia powstawania obu utworów jest trochę zawiła, ale bliższe prawdy będzie stwierdzenie, że powieść i film rodziły się jednocześnie). W Clarke’owskiej bibliografii Odysei depcze po piętach Spotkanie z Ramą, tak pod względem chronologicznym (wydane cztery lata później), jak i literackojakościowym (nagrodzone Hugonem i Nebulą). Długie oczekiwanie na ekranizację Ramy powinno zakończyć się wreszcie w 2009 lub 2010 r. Od początku dekady walczył o nią Morgan Freeman, a kilka miesięcy temu ogłoszono półoficjalnie, że na stołku reżyserskim zasiądzie sam David Fincher. Co prawda jak dotąd jedynym naprawdę dobrym filmem Finchera było Sie7em (Podziemny krąg uważam za kiepskawy, a na Zodiaku się wynudziłem, sorry), ale tak czy owak nazwisko Finchera rokuje niemałe nadzieje na sukces artystyczny.

Do rzeczy: Postanowiłem ubiec Hollywood i samodzielnie przenieść Spotkanie z Ramą na ekran. Nie kinowy, lecz komputerowy. Nie w formie graficznej, a tekstowej. Zamiar został zrealizowany 9 i 16 września w ramach PBIRC-a rozegranego na podstawie powieści. Ja mistrzowałem. Grali: Kirtan, LawDog, Lord Thomas, Masato, Misiołak i Scobin.

Czytaj dalej „Spotkanie z Ramą”

Recenzja, której nie było


Postanowiłem wrzucić na Blogrysa recenzję filmu Silent Hill, lecz nie tyle z potrzeby, co "dla porządku". Na Silent Hill byłem zeszłego lata w kinie i poniższy tekst powstał zaraz potem. Wysłałem go do pewnego serwisu fantastycznego, ale recenzja nigdy nie ujrzała tam wirtualnego światła. Powód? "Nikt nie pamiętał hasła do panelu administracyjnego działu filmowego"… Jaki to był (jest) serwis, przemilczę, bo najmniejszych pretensji do nikogo stamtąd nie żywię. Jednakże tekst niech się nie marnuje na twardym dysku. Na pewno wciąż ma szansę kogoś zainteresować.

Czytaj dalej „Recenzja, której nie było”

Cloverfield



Całkiem przypadkowo natknąłem się na informację o Cloverfield, filmie katastroficznym, który ujrzy światło kinowe 18 stycznia. Dlaczego o nim wspominam? Czy dlatego, że dobrze się zapowiada? Otóż nie — dlatego, że w ogóle nie wiadomo, jak się zapowiada. Chociaż od premiery dzielą nas już tylko dwa miesiące, twórcy nadal nie ogłosili, o co dokładnie chodzi i co spowoduje fabularną katastrofę. Mamy oczywiście do czynienia ze starannie zaplanowaną kampanią reklamową obliczoną na intensywne pobudzenie ciekawości wśród potencjalnych widzów. Kampanią, jak widać, skuteczną, bo padłem jej ofiarą i poświęcam Cloverfield najnowszą notkę blogową.

Czytaj dalej „Cloverfield”

Przyrzeczenia Jessego


W poprzednią sobotę w Norwegii odbyło się Święto Kina. Celebrowałem je sumiennie już czwarty rok z rzędu. Jako że wyjaśniałem zeszłej jesieni na łamach bloga, na czym polegają obchody, w poniższej notce przejdę od razu do rzeczy i przedstawię pokrótce filmy, jakie obejrzałem tego dnia na wielkim ekranie. Oba polecam, choć z dość odmiennych powodów.

Czytaj dalej „Przyrzeczenia Jessego”

Granica informacji


W ramach przedwstępnych przygotowań do pisania pracy magisterskiej wpadł mi w ręce pewien podręcznik poświęcony kwatowej teorii informacji. Przygotowania są przedwstępne (w przeciwieństwie do wstępnych), ponieważ ciągle nie otrzymałem od promotora sprecyzowanego tematu — stosowny mail nadejdzie dopiero w drugiej połowie listopada. Rzeczony podręcznik, na który natknąłem się przypadkiem w bibliotece, to Introduction to Quantum Information Science Vlatko Vedrala. Był niegruby i zaczynał się ciekawie, więc początkowo miałem zamiar przeczytać go od deski do deski. Niestety, niechlujny styl Vlatka sprawił, że skończyło się na przeglądaniu (zjadliwy komentarz "Przyznaj lepiej, że było za trudno" rezerwuję dla Lorda), jednakże zdołałem wyczytać tam sympatyczną ciekawostkę. …

Czytaj dalej „Granica informacji”

Wszyscy kochają Raymonda


Przeszło dwutygodniową przerwę w blogowaniu spowodował natłok obowiązków uczelnianych związanych z zaliczeniami (już za mną) i pisaniem raportu z laborek jądrowych (jeszcze w trakcie, ale zdołałem wreszcie wyjść na prostą). Jako że mam właśnie teraz wytęsknioną wolną chwilę, poświęcę ją na odkurzenie Blogrysa i zakończenie minicyklu poświęconego sitcomom. Rzeczony minicykl nie cieszył się, licząc w komentarzach, szczególną popularnością. Najwyraźniej zachwalane przeze mnie zagraniczne seriale komediowe nie są zbyt znane. Cóż, w takim razie wszystko przed Wami… a ja doprowadzę dzisiaj swoją blogową tetralogię do końca.

Czytaj dalej „Wszyscy kochają Raymonda”