Prawdziwa natura bochenka

W tej wizji świata, jeżeli kupiłeś bochenek chleba za 10 szylingów, a sprzedałeś go za 11, to zgrzeszyłeś, byłeś oszustem. Sprawiedliwa cena była rozumiana jako wyraz prawdziwej natury tego bochenka.

Konserwatywne chrześcijaństwo (…) opisywało świat w sposób dość czarno-biały. Był grzech i zbawienie, prawda i fałsz, cena sprawiedliwa i cena złodziejska – stany pośrednie były w pewnym sensie niewyobrażalne.

W tej wizji świata, jeżeli kupiłeś bochenek chleba za 10 szylingów, a sprzedałeś go za 11, to zgrzeszyłeś, byłeś oszustem. Sprawiedliwa cena była rozumiana jako wyraz prawdziwej natury tego bochenka – jego wewnętrzną, prawdziwą, wartością było albo 10 szylingów, albo 11, wartość nie mogła być raz taka, a raz taka. (…)

Myślę, że przejście od gospodarki statycznej do dynamicznej i narodziny ekonomii nowożytnej lepiej od historii cen ilustruje ewolucja podejścia do lichwy. (…) Myślę, że przemiana pieniądza w kapitał i uznanie prawomocności oprocentowanego kredytu to kamień węgielny nowożytnej ekonomii. Wraz dostrzeżeniem produktywności kapitału pojawiło się bowiem pytanie, jak się tym nowym bogactwem dzielić. (…)

Ekonomia nigdy nie była nauką eksperymentalną, więc siła argumentacji zawsze była w niej budowana na różnych chwytach retorycznych. Przez wieki, aby się uprawomocnić, rozważania nad ekonomią były wyrażane w języku teologii, potem anatomii, później fizyki, jeszcze później matematyki. Ślady tego są widoczne w ekonomii do dziś.

Inflacja czy konsumpcja to terminy przyjęte z medycyny, oznaczały kolejno opuchliznę i gruźlicę. Pierwsze modele cyrkulacji pieniądza wprost odwoływały się do odkrytego przez Williama Harveya krwiobiegu. Z fizyki została nam np. metafora equilibrium. O religijnym rodowodzie „niewidzialnej ręki rynku” nie wspominając.

– Jędrzej Malko (Zielone Wiadomości, 21/9/2017)

Nauka architektury

Chrześcijaństwo nie miało swojego miejsca w kulturze, było jej powietrzem.

Zachód uczył się architektury, budując katedry. Malarstwa – przedstawiając pasje i sceny zwiastowania. Muzyki – pisząc chorały i msze. Chrześcijaństwo nie miało swojego miejsca w kulturze, było jej powietrzem. Niosło ze sobą, to bez czego nie ma mowy o żadnej twórczości – milczenie i misterium. Tajemniczą, nieuchwytną w żadnych słowach, a jedynie w otaczającej moment przeistoczenia ciszy, obietnicę. Kierunek i uzasadnienie dla duchowego wysiłku, złożony system symboli i prawd, które dopiero w drugiej kolejności były twórczą inspiracją. Przede wszystkim stanowiły sens życia samych twórców. Sprawiały, że na tym świecie dało się i chciało żyć, o ile wzbudzały tęsknotę za tym, co czeka nas po śmierci. Piękno nie istnieje bez ofiary. Istnienia wartości wyższych, ważniejszych niż samo życie.

– Jan Maciejewski (Klub Jagielloński, 19/3/2021)

Nie jesteśmy doskonali. Doskonałość to jest na końcu, a nie na początku. Jak nie ma wiary, to można pięknie iść, ale ta droga donikąd nie prowadzi. No bo jaka alternatywa? Skończyć w piachu? Albo robaczki zjedzą, albo spalić w krematorium. Ewentualnie jeśli jestem buddystą to mogę wejść w ciało jakiegoś innego człowieka, albo w chomika się zamienić… „Kto żyje, wierzy we mnie, nie umrze na wieki”

– o. Leon Knabit (Interia, 27/7/2016)

Przychylenie Nieba

Emily Hartnett napisała o doświadczeniach śmierci klinicznej (near-death experience, NDE) oraz wywodzących się z nich spekulacji o życiu po życiu. Zasadniczą część napisanego z nerwem i ironiczną sympatią reportażu stanowi opis konferencji „ożywieńców”.

Dwa razy w miesiącu obskakuję internetowe magazyny w poszukiwaniu długich, rzetelnych publikacji. Przewijam szybko nagłówki z ostatnich tygodni i kilkoma kliknięciami zrzucam przykuwające myśl kwestie na Kindla.

Moje zainteresowania są dość zróżnicowane. Koniec końców oscylują jednak wokół powtarzających się tematów, toteż kopiowane teksty można by podzielić na kilka kategorii: wywiad politologiczny, artykuł popularnonaukowy lub popularnohistoryczny, blognotka filozoficzna, reportaż.

Figuruje wśród nich odmiana, która często się nie sprawdza i której lekturę zarzucam w ćwierci: sążniste opracowanie osobliwego zagadnienia. Zwykle odkrywam, że autor nie posiadł jeszcze kluczowej umiejętności odważnego skracania swoich akapitów (killing the darlings), albo że omawiana sprawa z bliższej perspektywy okazuje się mało zajmująca.

Niemniej, jeżeli artykuł tego typu nawinie mi się pod kursor, klikam weń pomimo uprzednich rozczarowań, gdyż największe perełki wyławiam właśnie tutaj. Jak na przykład znakomity Back from the Afterlife (Powrót zza życia) autorstwa Emily Hartnett opublikowany w styczniowym numerze The Baffler.

Czytaj dalej „Przychylenie Nieba”

Bez przebaczenia

W liberalizmie każdy najbardziej kocha siebie, lecz wciąż wymaga od innych, by kochali go ponad siebie samych.

Uważam, że jest kilka poważnych zarzutów wobec polityczno-społecznej propozycji ateizmu.

Po pierwsze (…), współczesne pragnienie budowania wielokulturowego, globalnego i zróżnicowanego społeczeństwa, oparte jest na naiwnym przeświadczeniu, że ludzie różnych nacji, języków i obyczajów będą umieli żyć razem w pokoju i dobrobycie, szanując i tolerując własne odmienności. (…)

Nic bardziej błędnego. Taka postulowana i oczekiwana postawa – tolerancji, szacunku, otwartości – wymaga wszakże ogromnej dojrzałości osobowej, czasem wręcz heroicznego wysiłku i to całej społeczności, wielkiej solidności, zgody na inność, ukształtowania i utrwalenia w sobie osobistych i społecznych doskonałości moralnych. Społeczeństwo wolne od tradycji i tabu, nie posiłkujące się historycznie uświęconymi zasadami moralnymi (a taki jest jego liberalny i ponowoczesny model), musiałoby być społecznością dojrzałych wiekiem i duchem. Sądzę, że bez tradycyjnie konserwatywnej rodziny i konserwatywnej szkoły jest to niemożliwe.

Dostrzegamy bowiem, że ludzie żyjąc w kulcie indywidualności i niczym nieskrępowanej wolności, często nie czują w życiu społecznym potrzeby odpowiedzialności, solidarności, pomocy, poświęcenia, dobrej woli, czy tak dziś zachwalanej tolerancji. Skutkuje to erozją zaufania i wiarygodności w nieformalnych, acz kluczowych więzach społecznych (sąsiedztwo, praca, handel). Na ten paradoks zwrócił uwagę już w latach osiemdziesiątych XX wieku Alan Bloom – w liberalizmie każdy najbardziej kocha siebie, lecz wciąż wymaga od innych, by kochali go ponad siebie samych. (…)

Po drugie, dominujący w liberalizmie indywidualizm wypiera ważne wartości i zabija wspólnotę. Przyczyną tego zjawiska jest – jak mówi Marcin Król – przyjęty i promowany projekt gospodarki wolnorynkowej. Okazuje się bowiem, że w takim modelu wspólnoty ważne obywatelskie wartości – solidarność i współdziałanie – nie mają ani wsparcia, ani zaplecza, by mogły zadomowić się w relacjach międzyludzkich. Z punktu widzenia ekonomii są one bowiem po prostu „nieefektywne”. W konsekwencji zapanowało złudzenie, że każdy człowiek może żyć osobno, pracować, zarabiać możliwie jak najwięcej, używać swobodnie życia, zająć się własnymi przyjemnościami i nie zawracać sobie głowy problemami społecznymi, politycznymi czy sprawami innych ludzi.

Po trzecie zauważmy, że kultura medialno-technologiczna jeszcze wzmacnia te tendencje. Oferuje, jako treść życia, atrakcyjne urządzenia i usprawnienia – iPody, iPhony, empetrójki, laptopy, smartphony, fora społecznościowe – przez co usuwa z kultury obowiązek uczenia się wzorów codziennych i zwyczajnych relacji ludzkich: rozmów, dialogu, przebaczania, współczucia, refleksji, przyjęcia cierpienia czy śmierci. Powszechna technicyzacja i komputeryzacja życia sprawia, że praktyczność zabija ideę refleksji i skupienia, a codzienność staje się z definicji barbarzyńska, czego wyrazem jest obojętność i mechanizm redukowania życia do pierwotnych czynności: jedzenie, spanie, praca, rozrywka.

– Jacek Grzybowski (Teologia Polityczna, 18/7/2016)

„Breaking news”

Świat polityki narodowej i międzynarodowych kryzysów wydaje się nam ważniejszy, prawdziwszy nawet, niż namacalna bliskość rodziny, sąsiadów, kolegów z pracy.

Od kilku lat poważnie niepokoimy się o ilość czasu spędzanego przy urządzeniach podpiętych do internetu i o wpływ, jaki wywierają na nasze mózgi. Jednakże pewna powiązana psychologiczna przemiana przeszła bez większego echa: doniesienia ze świata coraz mocniej absorbują pewną część ludzkości. Krok po małym kroku stały się głównym elementem naszego postrzegania rzeczywistości. Świat polityki narodowej i międzynarodowych kryzysów wydaje się nam ważniejszy, prawdziwszy nawet, niż namacalna bliskość rodziny, sąsiadów, kolegów z pracy.

Nie chodzi tylko o to, że spędzamy zbyt wiele godzin przyklejeni do ekranów. Przynajmniej niektórym z nas ekrany przestawiły tryb bycia w świecie. Wiadomości nie są już fragmentem życiowej oprawy. Stały się przewodnim spektaklem. Dawniej w ten sposób postrzegali je jedynie dziennikarze oraz producenci telewizyjni. Obecnie – także miliony zwykłych ludzi.

Czytaj dalej „„Breaking news””

Demokracja kiedyś i dziś

O ile dawne elity arystokratyczne, zajęte swoimi własnymi ważnymi sprawami, w znacznej mierze pozostawiały lud w spokoju (czego niezamierzonym skutkiem był większy zakres wolności jednostek), to współczesna „neoarystokracja” nie tylko ściąga z niego podatki, lecz także dąży (…) do zapanowania nad jego językiem, chce mu narzucić – własny dyskurs („poprawność polityczna”), własne widzenie świata, standardy moralności politycznej, światopogląd, określone style życia, myślenia, mówienia i zachowania.

Ponieważ sama swoją władzę legitymizuje nie tylko merytokratycznie, ale również nadal demokratycznie, tym bardziej staje się wobec ludu wyniosła i arogancka, tym bardziej nim pogardza. (…) Jak łatwo można przewidzieć, zbuntowane elity nie zamierzają oddać pola i widząc, że hasła „prawdziwej demokracji” i procedury demokratyczne zaczynają zagrażać im samym, dokonują zwrotu w kierunku elitaryzmu, merytokracji i ograniczenia demokracji w imię „wyższych wartości”, których lud nie chce wyznawać.

– Tomasz Gabiś (Nowa Debata, 16/2/2017)

Tradycyjne partie były bardzo mocno zakorzenione w społeczeństwie, dzięki czemu „wychowywały” swoich wyborców. Były czasy, gdy np. Partia Socjaldemokratyczna miała po kilku członków w każdym bloku mieszkalnym. Partia formułowała światopogląd tych ludzi, a następnie oni przekazywali go dalej.

Ta epoka dobiegła końca. Obecnie to media społecznościowe odpowiadają za edukację polityczną ogromnej części społeczeństwa. Skutkiem są nieprzewidywalne i zmienne zachowania wyborcze, rozkwit politycznej mitologii, skłonności do histerii. (…)

W demokracji lud musi być szanowany. Jeśli sądzi pan, że wie coś lepiej niż inni ludzie, musi pan z nimi rozmawiać, spróbować ich przekonać. Tymczasem nasze partie polityczne już dawno przestały rozmawiać z ludźmi. A skoro odpuściły sobie dialog z dużą częścią społeczeństwa, nie powinny się dziwić, że ci ludzie szukają innych sposobów na wyrażanie swoich poglądów niż za pośrednictwem wyborów.

– Wolfgang Streeck (Kultura Liberalna, 27/9/2016)

W demokracji nie chodzi o wypracowywanie zgody, ale o porządkowanie niezgody.

– Lars Sandåker

Geopolitycy uwielbiają mapy

Geopolitycy uwielbiają mapy. I nic w tym dziwnego, bo podwaliny pod ów nurt myślenia położyli geografowie i wojskowi. (…) Tymczasem mapa nigdy niczego nie mówi sama z siebie. Nigdy nie jest neutralna, zwłaszcza gdy przedstawia przestrzeń polityczną.

Ma natomiast oczywiście dużą wartość operacyjną dla sztabowców, umożliwiając planowanie i realizację uzależnionych od topografii działań. (…) Rzeki, morza, oceany, niziny, góry przeistaczają się w elementy scenografii teatru wojny. Ze wzrokiem wbitym w mapę sztabową geopolitycy snują wizje konfliktu Rosji z Zachodem, Morza z Lądem, Heartlandu z Rimlandem, zgodnie z maksymą klasyka Mackindera, że „geografia jest tragiczną winowajczynią, że pokój nie może być trwały”. Jeśli nie analizują wojen minionych, to wyobrażają sobie wojny przyszłe, zapowiadając „koniec końca historii”. Oś czasu zastępuje cykl – szykowanie się do konfliktu, wojna i rekonfiguracja. I tak bez końca. Pokój bowiem to tylko marzenie senne, z którego świat jest co jakiś czas wybudzany przez mocarstwa.

– Ernest Wyciszkiewicz (źródło, podesłał Arek)

Logika imperium i żydowskie życie

W okresie mandatu brytyjskiego w Palestynie [Nahum Goldmann, wybitny działacz syjonistyczny,] spotkał się z pewnym ministrem rządu brytyjskiego, któremu bardzo logicznie uargumentował słuszność swojego stanowiska [na rzecz założenia izraelskiego państwa na terenach podporządkowanych Wielkiej Brytanii]. Na to minister: „Drogi panie Goldmann, chętnie przyznam, że ma pan logikę po swojej stronie, ale my mamy imperium; gdybyśmy kierowali się pańską logiką, nigdy byśmy go nie mieli”. Tak uczyłem się, mówi Goldmann, że czym innym są logiczne argumenty, a czym innym realia władzy; ani posiadanie po swojej stronie racjonalnych argumentów, ani racja moralna, nie są tym samym, co polityczne zwycięstwo.

Tomasz Gabiś

Nie przesadzam, życie żydowskie składa się z dwóch elementów: zbiórek pieniędzy i protestowania.

– Nahum Goldmann

Wojna mówi prawdę jak wino

Wojna mówi prawdę jak wino. Pokój stawia swe konwencjonalne zadania, zmusza państwo do ukrycia rzeczywistych zamiarów i poglądów z uwagi na protokół dyplomatyczny. Poza tym pokój gra fałszywymi kartami i wielkość państwa ukazuje w złudnym świetle. Wojna usuwa ten blask. Jest wszystko obejmującym sprawdzianem, odkrywającym słabe punkty państwa. Pozwala widzieć narody takimi, jakimi rzeczywiście są, ze wszystkimi silnymi i słabymi stronami.

– Rudolf Kjellén (jeden z ojców geopolityki)

Jakżeż pozbawione sensu jest wszystko, co kiedykolwiek zostało napisane, uczynione, pomyślane, jeśli coś podobnego jest możliwe. Widocznie wszystko było skłamane i puste, jeśli kultura wielu tysięcy lat nie zdołała temu zapobiec, przelaniu tych strumieni krwi, istnieniu setek, tysięcy tych więzień udręki. Dopiero lazaret pokazuje, czym jest wojna.

– Erich Maria Remarque

Fandomie, wróć

Popkultura nie potrzebuje fanów – ale przydałoby się jej więcej fandomu.

„[Serialowi] fani odznaczają się skłonnością do dziwnie dosłownych układów. Produkt jest tym, czym jest; może być tylko tym. Stąd właśnie wzięło się pisemne zażalenie na ósmy sezon Gry o tron, który rzekomo „wydawał się jakiś inny”. Uświadamia nam to, do jakiego stopnia fan uzależnił się od zgodności między wytworem popkultury a opisem produktu. (…)

Należy porzucić figurę wiecznie niezadowolonego fana. Zamiast postrzegać teksty kultury jako wzmacniające i dopełniające relację pomiędzy konsumentem a dostarczycielem, publiczność musi oceniać i udzielać się w sztuce poza logiką tego, co kto komu jest winien.

Popkultura nie potrzebuje fanów – ale przydałoby się jej więcej fandomu. W swojej najlepszej postaci fandom stanowi swobodne, partycypujące, dialogiczne zaangażowanie w dzieło sztuki. Polega ne eksplorowaniu, przetwarzaniu, przepisywaniu. Fandom nie postrzega tekstu poprzez zestaw dogmatycznych pojęć, lecz jako zmienną kreację poddającą się różnorakim interpretacjom. (…) Innymi słowy, potrzebujemy mniej petycji, a więcej fan-fikcji.

W fandomie rozpoznamy możliwość oraz różnorodność istniejące ponad frustracją i złością konsumentów, którzy uważają, że ich inwestycja nie przyniosła spodziewanego zwrotu. (…) Nie postrzegajmy kultury jako produktu, który można posiąść, ale jako kreatywną przestrzeń, w której podzielić możemy się czymś wykraczającym poza pojęcia ceny, zysku, wymiany i straty.”

Jon Greenway, The New Republic, 21/5/2019