Ethiopiques

To szybka i zaczarowana muzyka. W moich uszach brzmi jak połączenie rytmicznego bluesa z nowoczesną muzyką fortepianową. Charakterystyczne zabarwienie etniczne bierze się stąd, że Guèbrou korzystała ze skali pentatonicznej. Gdyby Erik Satie łyknął speeda i spędził urlop na Rogu Afryki, jego Gnossiennes brzmiałyby pewnie tak jak kompozycje matki Tsegué-Maryam.

ethiopia.jpg

Jest sobie gatunek muzyki zwany „muzyką świata” tudzież world music. To wielki wór, do którego wrzucamy utwory ludowe („etniczne”) ze wszystkich kontynentów (z wyjątkiem Europy, oczywiście) oraz nowoczesną muzykę alternatywną tymiż utworami inspirowaną. Nie ma lepszego dowodu na bezczelną dominację kultury zachodniej nad światem niż ta etykietka. To przecież właśnie pop, rock i R&B powinny funkcjonować w globalnej świadomości jako stylistyczne drobiazgi, rozrywkowe kurioza, które wyewoluowały w ciągu ostatnich stu lat w Stanach Zjednoczonych i Europie. Tymczasem jest odwrotnie: Prawdziwa muzyka świata stanowi li tylko eksponat-dziwoląg upchnięty w jednej z bocznych sal akustycznej pinakoteki. Jasne, ma swoich zagorzałych entuzjastów, ale przecież z ilościowej definicji powinna być wręcz tożsama z głównym nurtem!

Jest sobie paryskie wydawnictwo Buda Musique założone w 1987 r. przez Dominique’a Buscaila i Gillesa Fruchaux specjalizujące się w musiques du monde. Działalność zaczęło od cygańskiego jazzu, balafonu i muzyki andyjskiej. Od tamtego czasu ich katalog rozrósł się do pół tysiąca pozycji podzielonych na kilka różnych serii wydawniczych.

Jest sobie wśród nich seria Éthiopiques wędrująca przez bogatą tradycję dźwiękową Etiopii i Erytrei. „Etiopiki” poświęcone są tamtejszej muzyce etnicznej oraz popularnej z lat 60. i 70. Pierwsza płyta ukazała się w 1998 r., najnowsza – w roku bieżącym. Kolekcja składa się obecnie z okrągłych trzydziestu części. Rozreklamował ją (choć to pewnie za duże słowo) Jim Jarmusch. Pamiętacie dziwną, ale fajną ścieżkę dźwiękowę filmu Broken Flowers? To właśnie był etiojazz Mulatu Astatkego i spółki.

Jest sobie bardzo stara, etiopska zakonnica o długim nazwisku: Yewubdar Tsegué-Maryam Guèbrou. W grudniu obchodzić będzie dziewięćdziesiąte czwarte urodziny. Dawno temu była nawet uczennicą polskiego skrzypka Aleksandra Kontorowicza w Kairze. W latach sześćdziesiątych zabrała się za komponowanie i wykonywanie muzyki. Zarobione pieniądze przeznaczała na sierociniec. Dwudziesta pierwsza płyta Ethiopiques zgromadziła jej utwory fortepianowe.

To szybka i zaczarowana muzyka. W moich uszach brzmi jak połączenie rytmicznego bluesa z nowoczesną muzyką fortepianową. Zabarwienie etniczne bierze się bodajże stąd, że Guèbrou korzystała ze skali pentatonicznej. Gdyby Erik Satie spędził urlop na Rogu Afryki łykając speed, jego Gnossiennes brzmiałyby pewnie tak jak kompozycje matki Tsegué-Maryam.

Lew w lipcu

The Gaylettes, Bob Andy, Ernie Smith, Ken Booth, Lord Creator. Rozpoznaliście gatunek?

reggae.jpg

Apogeum lata. Upały. Ewentualnie burze i intensywne opady. (Jestem wciąż w Ekwadorze, notka została zaprogramowana, nie mogłem wiedzieć z wyprzedzeniem, jaka będzie dzisiaj w Polsce pogoda. Gorąco czy leje?). Grzebiemy w archiwach reggae z przyległościami (calypso, rocksteady, ska). Marleya odpuszczamy, bo Marleya wszyscy znamy. Tak chciała natura. Pitta patta.

Czytaj dalej „Lew w lipcu”

Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (17)

Triumfalny upadek zapomnianego rockowego zespołu lat 80.

style_muzyczne.PNG

Wikipedyczna strona poświęcona stylom muzycznym jest zaskakująco krótka. Liczy zaledwie siedem linijek. Haczyk? Cztery z nich to odnośniki wiodące do osobnych stron grupujących gatunki alfabetycznie: od „A” do „F”, od „G” do „M”, i tak dalej. Bardzo długą wyliczankę rozpoczynamy od 2-stepu, odmiany brytyjskiego garażu. Kończymy kilkadziesiąt kilobajtów później na zydeco, bluesowej mieszance rodem z kreolskiej Luizjany.

Jeżeli ktoś nad ciągnące się w nieskończoność, monotonne listy przedkłada kolorowe, precyzyjnie oznaczone taśmy czasu, niech wklika się w Mapę Muzyki. Tamtejsze zagadki chromatyczne są co prawda nie do rozwiązania – dlaczego rock i pop są żółte? dlaczego techno, house i trance są krwistoczerwone? dlaczego blues i jazz są niebie… to akurat wiadomo – lecz każdy z wertykalnych bloków ukaże nam w powiększeniu pełną gamę chronologicznie uporządkowanych subgatunków wraz z dorzecznymi opisami i krótkimi playlistami.

Mapa z prawdziwego zdarzenia znajduje się natomiast tutaj. Gigantyczny, dwuwymiarowy schemat Glenna McDonalda korzysta z gatunkowej geografii serwisu Spotify oraz posiada nad wyraz użyteczny ficzur: w każdy jego punkt można kliknąć celem posłuchania reprezentacyjnego utworu. Nie odnajdziemy tam niestety ani „dwukroku”, ani „żydeka”, ale według stopki w Every Noise At Once ulokowano aż 1528 muzycznych styli. Dzięki Bogu, wbrew nazwie nie popłyną z głośnika wszystkie naraz.

Czytaj dalej „Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (17)”

Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (16)

I co ja z tobą mam zrobić, Natalio?

natalie-imbruglia-02Zacznijmy od sprawy niezręcznej z punktu widzenia faceta: choć nie sposób odmówić ci seksownego wyglądu, choć w 2004 r. zostałaś uznana za szóstą najpiękniejszą kobietę na świecie (przegrywając z Audrey Hepburn, Liv Tyler, Cate Blanchett, Angeliną Jolie i Grace Kelly – z taką konkurencją to prawie jak wygrać), nigdy tak naprawdę mi się nie spodobałaś. Ani tamtego dnia, w latach dziewięćdziesiątych, gdy byłem jeszcze szczeniakiem – zresztą wówczas aktorki kręciły mnie bardziej niż piosenkarki, jedyny wyjątek stanowiła Andrea Corr – ani teraz, gdy po latach odświeżyłem sobie twoje teledyski. Niezbadane są ścieżki seksapilu. Dopóty Lord Thomas nie pomoże w bezkompromisowym rozwiązaniu tego paradoksu, dopóki czuć się będę niczym cierpiący na kaliagnozję bohater opowiadania Teda Chianga: widzę, żeś ładna, ale kwituję to wzruszeniem ramion.

Czytaj dalej „Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (16)”

Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (15)

Ze dwa miesiące temu w trakcie jazdy samochodem słuchałem wygrzebanego z czeluści szuflady mixtape’a (oczywiście w formie cedekowej), którego nagrałem w roku 2002 albo 2003. Łza zakręciła mi się w oku przy kawałku Za młodzi, za starzy. Ryszard Rynkowski nie żyje już przecież od tylu lat…

Czytaj dalej „Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (15)”

Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (14)

Cumbia to gatunek muzyczny cieszący się wielką popularnością w Ameryce Łacińskiej. Narodził się w kulturowym tyglu kolumbijskiego wybrzeża Karaibów czasów kolonialnych. Jego zarodkiem jest zachodnioafrykański taniec godowy przywieziony zza Atlantyku przez czarnych niewolników. W Kolumbii połączono go z elementami tańców indiańskich i okraszono dźwiękami różnorakich instrumentów, tak lokalnych jak i europejskich. Salsa jest przereklamowana — w wielu częściach rejonu andyjskiego oraz na południu kontynentu dużo częściej gra i tańczy się cumbię.

Oto próbka w wykonaniu Pacho Galana, słynnego kolumbijskiego artysty, który w połowie minionego wieku po swojemu cumbię przetworzył i rozpowszechnił. Jeżeli znacie piosenkę Ay Cosita Linda Nata Kinga Cole’a, pamiętajcie, że jest to cover utworu Galana właśnie.

Czytaj dalej „Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (14)”

Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (13)

Mym największym odkryciem muzycznym minionej wiosny – a najprawdopodobniej i całego roku – są Birds Of Tokyo. Najpierw radio zaczarowało mnie utworem Talking to a Stranger. Byłem pewien, że ten doskonały cover piosenki Hunters And Collectors z 1982 r. podbije Listę Przebojów Programu Trzeciego, lecz jakimś niesprawiedliwym cudem nigdy nawet na nią nie trafił.

Tokijskie Ptaki są australijskim zespołem grającym od dziesięciu lat alternatywny rock. Ich dwie pierwsze płyty, Day One i Universes, wyróżniają się na plus, lecz wielkiego entuzjazmu we mnie nie wzbudziły. Płyta najnowsza pt. March Fires zapada w pamięć singlami This Fire oraz Lanterns, ale jej poziom jest dość nierówny. Za to płyta środkowa, wydana w 2010 r. i nazywająca się tak samo jako zespół…

…jest skończonym arcydziełem. Nie wierzyłem własnym uszom: jedenaście utworów, jedenaście perbirds_of_tokyoeł alternatywnego rocka. Słuchałem jej na okrągło niczym w transie, chyba kilkanaście razy pod rząd. Dwa naj-najlepsze kawałki to według mnie Plans, gdzie Ian Kenny śpiewa o miłości niepewnej, oraz The Gap, którego tematem jest z kolei miłość niszcząca. Innym być może spodoba się bardziej agresywne, gwałtownie urwane The Saddest Thing I Know, melancholijne Circles lub zamykające album, długie i zróżnicowane If This Ship Sinks (I Give In).

Cała płyta to majstersztyk i jako taki niezwłocznie trafiła na listę moich ulubionych albumów. Wszelkie podobieństwo okładek Birds of Tokyo Only by the Night jest czysto przypadkowe.