Pożegnanie z Afryką

Czytam wciąż Samobójstwo Europy Andrzeja Chwalby, przekrojową historię Pierwszej Wojny Światowej. Z okazji stulecia jej wybuchu zamierzałem zgłębić kilka książek opowiadających o losach Europy i świata w krwawych latach 1914-1918. Z powodów czasowych skończy się chyba na Chwalbie, ale pocieszam się myślą, że sięgając w pierwszej kolejności po tomiszcze polskiego historyka dokonałem nader słusznego wyboru. Przednia lektura.

Poprzednio pisałem o frapujących okolicznościach wybuchu Wielkiej Wojny – o łatwości, z jaką zabito arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, o obojętności europejskiej opinii publicznej wobec potencjalnych następstw zamachu i o płonnych, choć pozornie uzasadnionych, nadziejach na zapobieżenie zbrojnemu konfliktowi. Z dalszych rozdziałów Samobójstwa Europy dowiedziałem się między innymi o słabości belgijskiego żelbetu, o wysokim morale francuskich (!) żołnierzy i o niezłomnym generale Paulu von Lettow-Vorbecku.

Czytaj dalej „Pożegnanie z Afryką”

Determinizm po strzałkach

Mechanika jest działem fizyki opisującym ruch ciał. Występuje w dwóch odmianach: klasycznej i kwantowej. Ta pierwsza pojmuje ruch w intuicyjny sposób, przynajmniej dopóki analizowane szybkości nie zbliżą się do prędkości światła i dopóki siła ciążenia nie stanie się zbyt silna. W ekstremalnych sytuacjach trzeba bowiem odwołać się do Einsteinowskich teorii względności, które uczynią mechanikę klasyczną zdecydowanie mniej intuicyjną. Stąd jednak wciąż daleka droga do szaleństw kwantówki, według której przed wykonaniem pomiaru położenie oraz prędkość ciał pozostają nieoznaczone, a koty uwięzione w sadystycznych przyrządach tkwią w dziwnym stanie półżycia.

Niemniej obie odmiany mechaniki oparte są na podobnych schematach. Kluczowa różnica między nimi pozwala zrozumieć, na czym polegają determinizm mechaniki klasycznej oraz probabilizm mechaniki kwantowej. Na trop ilustracji naprowadzili mnie Leonard Susskind i George Hrabovsky w książce pt. The Theoretical Minimum: What You Need to Know to Start Doing Physics.

Czytaj dalej „Determinizm po strzałkach”

Kabel od internetu (10)

…czyli w internecie znajdziemy nie tylko portalozę i pornografię.

Na przykład są tam jeszcze nagrania TED-ów, czyli konferencji poświęconych „ideom wartym rozpowszechniania”. Z pewnością większość internautów już się z nimi wielokrotnie zetknęła, ale na wszelki wypadek informuję tudzież przypominam: Każda TED-owa prelekcja trwa zwykle dwadzieścia minut, prelegenci to prawie zawsze bardzo zdolni mówcy, a treść ich wystąpień nierzadko przykuwa do monitora. Znajomość angielskiego zbędna, bo polskie napisy. Prelekcje znajdziecie tutaj, posortowane podług popularności. Osobiście polecam:

A skoro zahaczyliśmy o archiwa polskiej blogosfery, polecam notkę Jerzego Tyszkiewicza z naukowego blogu Polityki o zmysłowych ograniczeniach odkryć naukowych. Zastanawiająca sprawa, której, o ile dobrze się orientuję, filozofowie nauki nie poświęcają wiele uwagi.

Osoby, które preferują wzrok, niech przekonają się na własne oczy, jak hipnotyzujące jest działanie mechanizmu zegar(k)owego. Znajomość angielskiego wskazana, ale niekonieczna.

A może coś dla słuchu? Ze zwyczajnym audiobookiem każdy miał pewnie do czynienia przynajmniej raz, lecz od czasu do czasu powstają audiobooki nadzwyczajne – słuchowiska z narratorem, aktorami, efektami dźwiękowymi i muzyką. Na naszym poletku zgłośnikowano w tym stylu pierwszy tom Gry o tron, Blade Runnera Philipa K. Dicka, Niezwyciężonego Stanisława Lema, część twórczości Andrzeja Sapkowskiego oraz komiks (sic!) Żywe trupy. Nie jumiemy z torrentów, tylko kupujemy! Amatorzy darmochy znający angielski niech sięgną po Moby Dicka, gdzie każdy rozdział czyta inna osoba (m.in. Tilda Swinton, Benedict Cumberbatch, China Miéville, Sir David Attenborough).

Zmysł wzroku i słuchu można także połączyć w całość, na przykład z okazji sześćdziesięciolecia nagrodzenia Noblem Ernesta Hemingwaya. Stary człowiek i morze był pierwszą przeczytaną przeze mnie książką po angielsku, więc ze wzruszeniem przedstawiam dwie amatorskie, krótkie i przepiękne ekranizacje słynnej noweli. W tej nikt nic nie mówi, za to w tle gra pyszny utwór; w tej znajomość angielskiego się przyda, ale nawet jeśli ktoś nie odróżnia hello od goodbye i tak powinien nacieszyć oczy pastelowym oceanem.

Na koniec mapy, które wyjaśniają świat, a nawet Pierwszą Wojnę Światową. Te ostatnie podesłał Arek, dzięki. Opisy map po angielsku.

Konserwatyzm, liberalizm, socjalizm

torbjorn_roe_isaksen

Jesienią minionego roku odbyły się w Norwegii wybory parlamentarne. Wygrała prawica. Nowym ministrem wiedzy – którego resort łączy funkcje polskiego MEN-u i MNiSW-u – został Torbjørn Røe Isaksen, polityk młody (36 lat) i nielubiany przez norweskich nauczycieli, szczególnie nauczycieli przedmiotów ścisłych, nie tylko dlatego, że nauczycielom przedmiotów ścisłych, tak jak większości pozostałych nauczycieli, zazwyczaj bliżej poglądom lewicowym, ale także dlatego, iż politolog Isaksen jest na bakier z matematyką. Otóż swoją ministerialną karierę rozpoczął od ułamkowej wpadki sugerując, że jeden na pięć to więcej niż jeden na cztery („Te liczby [wyniki badania PISA] pokazują, że jeden na czterech uczniów, w gruncie rzeczy prawie jeden na pięciu, znajduje się poniżej krytycznego poziomu umiejętności matematycznych”). Jak widać, kontekst pomyłki też był nader niefortunny.

Tydzień temu wpadła mi w ręce niegruba książka Isaksena sprzed sześciu lat poświęcona głównym konserwatywnym ideom i myślicielom. Książka nosi tytuł W Prawo zwrot!, więc na widok jej grzbietu każdemu prawdziwemu lewakowi powinien włączyć się alarm faszystowski. Mnie jednak konserwatyzm pociąga i od dłuższego czasu noszę się z zamiarem zgłębienia tematu. Spontanicznie zacząłem więc od Isaksena.

Już przeczytałem i teraz wypadałoby uporządkować sobie kilka rzeczy. Co dzieli a co łączy trzy główne doktryny polityczne współczesnego Zachodu – konserwatyzm, liberalizm i socjalizm? Oto zwięzła, ujęta w schemat próba odpowiedzi na powyższe pytanie, zainspirowana książką ministra. Zaznaczam jednak, że moja wiedza na ten temat cały czas słabuje, a poza tym Isaksen nie jest ani Rawlsem, ani Nozickiem. Jeśli napisałem coś głupiego, proszę o sprostowanie w komentarzach.

Czytaj dalej „Konserwatyzm, liberalizm, socjalizm”

Gasnące światła w Europie

Miesiąc temu minęło sto lat od zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie, a parę dni temu – sto lat od wybuchu Pierwszej Wojny Światowej. Z okazji jubileuszu uzupełniam swą wątłą wiedzę historyczną dotyczącą wydarzeń lat 1914-1918. Trzy aspekty wybuchu Wielkiej Wojny wydały mi się szczególnie fascynujące.

Po pierwsze, okoliczności sarajewskiego zamachu są iście groteskowe. Zilustrujmy je hipotetyczną analogią. W 2007 r. Dick Cheney wraz z małżonką poleciał do okupowanego przez Stany Zjednoczone Bagdadu. Wizyta miała charakter oficjalny, zapowiedziano ją z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Wiceprezydent USA zamierzał dokonać inspekcji wojsk stacjonujących w stołecznej prowincji Iraku. Udał się tam 12 października, w dniu święta Id al-Fitr; wszyscy domyślali się, że amerykańska administracja wybrała datę z premedytacją, by zirytować miejscowych muzułmanów.

Cheneyowie pojechali z lotniska do Zielonej Strefy kabrioletem. Ich orszak składał się z sześciu samochodów i nielicznych agentów Secret Service. Wjechawszy do Bagadu kawalkada umyślnie zwolniła, by wiceprezydencka para mogła w trakcie jazdy pozdrawiać przechodniów. Nagle ktoś rzucił bombę, która wybuchła obok innego auta. Pasażerowie tamtego pojazdu zostali ranni, a Cheney wykrzyknął: „Przyjechałem tu z wizytą, a wy urządzacie eksplozje. To oburzające!”.

Czytaj dalej „Gasnące światła w Europie”

Gender złamał mi rękę

„Gender” to wieloznaczne pojęcie związane z feminizmem trzeciej fali. Jego krytyczny opis przedstawił na początku roku blog Mechanika Społeczna, natomiast całkiem niedawno natknąłem się na artykuł Tomasza Gabisia, w którym konserwatywny publicysta przedstawia długi szereg konkretnych zarzutów pod adresem „feminizmu-dżenderyzmu”. Tekst Gabisia liczy aż 50 000 znaków, pomyślałem więc, że warto byłoby uporządkować zawarte w nim tezy. Niech poniższa lista pomoże wyostrzyć kontrowersje wywoływane przez dżenderową ideologię. Źródła dodałem samodzielnie.

gender-mem

Niekorzystne konsekwencje feminizmu-dżenderyzmu dla samych kobiet

  • pozbawia kobiety naturalnych im zalet i przewag, próbuje zdewaloryzować ich pozytywne cechy takie jak opiekuńczość, łagodność, chęć zakładania rodziny
  • demonizuje typowo męskie przymioty, z których kobiety też czerpią korzyści (np. dzięki postępowi technologicznemu)
  • daje asumpt do kobiecego samoużalania się
  • feministyczny schemat myślenia każe kobietom zrzucać na mężczyzn winę za własne niepowodzenia i błędy
  • prowadzi do rzeczywistego wzrostu wrogości wobec kobiet

Hipokryzja feminizmu-dżenderyzmu

  • ideologia podważa zasadność biologicznego kryterium płci i lansuje pojęcie płci rozumianej jako konstrukt społeczno-kulturowy, ale zarazem, rozdając parytety i przywileje, korzysta wyłącznie z kryterium biologicznego
  • ideologia głosi przebojowość i inteligencję kobiet, lecz jednocześnie przywołuje na pomoc kobietom instytucje państwowe
  • ideologia uważa się za postępową, jednak w gruncie rzeczy usiłuje zastąpić uniwersalność praw człowieka matriarchalnymi formami wychowawczymi

Czytaj dalej „Gender złamał mi rękę”

Oglądałbym

Jestem człowiekiem prostych marzeń. Marzy mi się na przykład telewizyjna debata z udziałem największych „inteligentnych pieniaczy” polskiej sceny publicystyczno-politycznej. Pod pojęciem „inteligentnego pieniacza” rozumiem osobę posiadającą wyraziste poglądy i gotową do ich zaciekłej obrony bez poszanowania zasad kulturalnej dyskusji na argumenty.

Dziennikarze ze zrozumiałych powodów boją się zapraszać krzykaczy do studia en masse. Jednak tak jak miłośnicy boksu gotowi są siedzieć do późna w nocy, by na HBO obejrzeć mistrzostwa wagi ciężkiej, tak ja z chęcią zapłaciłbym nawet stówę, by w jakimś infotainmentowym systemie pay-per-view obejrzeć dwugodzinną pogadankę na żywo z udziałem Stefana Niesiołowskiego, Kazimiery Szczuki, Janusza Korwin-Mikkego, Wojciecha Cejrowskiego, Joanny Seneszyn oraz Jacka Kurskiego. Tematy? Och, nic wyszukanego, na przykład podatki, aborcja i konkordat. Poszczególne tematy anonsuje z telebimu prof. Bogusław Wolniewicz, a debatę moderują Monika Olejnik i Mariusz Max Kolonko.

debata

Płaciłbym, wymagałbym. Dyskusję winna poprzedzać dynamiczna czołówka a’la Drużyna A przedstawiająca rozmówców przy pomocy krótkich ujęć, albo archiwalnych, albo zainscenizowanych: Cejrowski ucieka boso przed toczącą się kulą cywilizacji śmierci (zainscenizowane). Szczuka bije po mordzie męskie szowinistyczne świnie (archiwalne). Korwin masakruje lewaków w auli, na ulicy, na plaży (zainscenizowane). Niesiołowski łapie motyle na łączce, je szczaw z nasypu, za chwilę sanitariusze krępują go kaftanem bezpieczeństwa, a potem Platforma odbija Bestię z zakładu psychiatrycznego (archiwalne). Na Seneszyn i Kurskiego nie mam pomysłów.

Ktoś nie wierzy, że taka debata doskonale by się sprzedała?

–– notkę wsparli swoimi sugestiami MZ i AS – dzięki!

Dwadzieścia-dwadzieścia tysięcy (13)

Mym największym odkryciem muzycznym minionej wiosny – a najprawdopodobniej i całego roku – są Birds Of Tokyo. Najpierw radio zaczarowało mnie utworem Talking to a Stranger. Byłem pewien, że ten doskonały cover piosenki Hunters And Collectors z 1982 r. podbije Listę Przebojów Programu Trzeciego, lecz jakimś niesprawiedliwym cudem nigdy nawet na nią nie trafił.

Tokijskie Ptaki są australijskim zespołem grającym od dziesięciu lat alternatywny rock. Ich dwie pierwsze płyty, Day One i Universes, wyróżniają się na plus, lecz wielkiego entuzjazmu we mnie nie wzbudziły. Płyta najnowsza pt. March Fires zapada w pamięć singlami This Fire oraz Lanterns, ale jej poziom jest dość nierówny. Za to płyta środkowa, wydana w 2010 r. i nazywająca się tak samo jako zespół…

…jest skończonym arcydziełem. Nie wierzyłem własnym uszom: jedenaście utworów, jedenaście perbirds_of_tokyoeł alternatywnego rocka. Słuchałem jej na okrągło niczym w transie, chyba kilkanaście razy pod rząd. Dwa naj-najlepsze kawałki to według mnie Plans, gdzie Ian Kenny śpiewa o miłości niepewnej, oraz The Gap, którego tematem jest z kolei miłość niszcząca. Innym być może spodoba się bardziej agresywne, gwałtownie urwane The Saddest Thing I Know, melancholijne Circles lub zamykające album, długie i zróżnicowane If This Ship Sinks (I Give In).

Cała płyta to majstersztyk i jako taki niezwłocznie trafiła na listę moich ulubionych albumów. Wszelkie podobieństwo okładek Birds of Tokyo Only by the Night jest czysto przypadkowe.

QuizUp

Od paru tygodni iPad służy mi nie tylko do RSS-owego czytania internetu, ale także do grania wquizup2 QuizUp. Plain Vanilla Games wylansowało produkt oparty na starym jak sieć pomyśle, ale dopieszczony pod każdym możliwym względem. Mogłoby się wydawać, że przed listopadem minionego roku istniały jakieś miodne kwizy online. Ogromny sukces QuizUp temu przeczy; apka rodem z Islandii jest najszybciej sprzedającą się grą w historii iPhone’a. W lutym pojawiła się wersja iPadowa, w marcu Androidowa.

QuizUp to rzadki przykład programu wręcz idealnego w swoim rodzaju. Ogromny, cały czas powiększany bank pytań składa się z czternastu dyscyplin podzielonych w sumie na blisko pięćset podkategorii. Najwięcej czasu spędziłem jak dotąd w tych klasycznych – wiedza ogólna, filozofia, fizyka, historia, literatura – ale bardzo podobają mi się również wyzwania wizualne polegające na przykład na rozpoznawaniu państw po konturach albo aktorów po zdjęciach. Czasami dostaję sromotne baty od amerykańskich gimbusek (podkategoria: celebryci), czasami zostaję mistrzem Norwegii (podkategoria: The X-Files).

Liczba użytkowników QuizUp idzie w miliony, dzięki czemu wybrawszy dowolną dziedzinę nie musimy czekać na przeciwnika dłużej niż kilka sekund. Interfejs jest maksymalnie przejrzysty, przyjemny dla oka i przezroczysty dla rozgrywki. Nasz postęp mierzą tradycyjne levele (oddzielne dla każdej podkategorii) oraz achievementy.

Najlepsza sprawa: QuizUp to program zupełnie darmowy i pozbawiony reklam. Niecierpliwi gracze mogą natomiast kupić za prawdziwe pieniądze mnożniki punktów doświadczenia, które przyspieszą osiąganie kolejnych poziomów. Levele niczego jednak nie odblokowują; służą wyłącznie do mierzenia ilości rozegranych rund i do łechtania ambicji. Plain Vanilla Games nie tylko więc wstrzeliło się w „oczywistą” niszę, ale na dodatek wybrało monetaryzację typu „wszyscy wygrywają”.

Jeżeli znasz angielski i jeśli posiadasz iPhone’a, iPada lub telefon z Androidem, instaluj niezwłocznie i rzuć mi wyzwanie.

Transatlantyk

Gdy parę lat temu zakotłowało się wokół ACTA, w duchu pokpiwałem sobie z tamtego obywatelskiego zrywu. Europejski demos miał wcześniej wiele dobrych okazji, by wyrazić swój sprzeciw wobec Systemu, ale zacisnął piąstki dopiero na wieść o planowanym ograniczeniu jumania dóbr intelektualnych. Zaiste, wszystkie problemy polityczne, gospodarcze i społeczne bledną, gdy okazuje się, że niedługo nie da się ztorrencić nowego Batmana.

Czy słyszeliście o umowie zwanej TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership – Transatlantyckie Partnerstwo Handlowo-Inwestycyjne) albo TAFTA (Transatlantic Free Trade Agreement – Transatlantyckie Porozumienie o Wolnym Handlu)? Prawdopodobnie nie. Prędzej obiły Wam się o uszy cyberpunkowe proroctwo głoszące zdominowanie rządów państw przez transnarodowe korporacje. Jeżeli przepowiednia ta ziści się w najbliższej przyszłości, to przełomowym rokiem dla jej spełnienia będzie rok obecny. Wszystko za sprawą TTIP/TAFTA, które wejść ma w życie przed jego końcem.

Po szczegóły odsyłam do dwóch wyczerpujących artykułów sprzed paru miesięcy: polskiego na Defence24 (dzięki, Arek, za link) i angielskiego z Le Monde Diplomatique. Skrótowe wyjaśnienie znajdziecie też w Wikipedii. O co chodzi? Jak twierdzą apologeci Porozumienia, o ułatwienie handlu między USA i UE, oraz o zacieśnienie gospodarczej współpracy między Europą a Ameryką Północną. Lampka ostrzegawcza powinna nam się zapalić od razu. Handel między zachodnimi państwami jest już przecież swobodny, więc potrzebę jego dalszej liberalizacji najłatwiej wytłumaczyć chciwością podmiotów handlowych. Tymczasem kryzys finansowy sprzed kilku lat, powolny wzrost wskaźnika Giniego oraz piąty raport IPCC sugerują, że społeczeństwu przysłużyłyby się raczej rozsądne i zdecydowane regulacje, nie postępująca leseferyzacja.

Dobrze chociaż, że każdy światły obywatel może osobiście do projektu Porozumienia zajrzeć i zawczasu poszukać niepokojących podpunktów, prawda? Nieprawda. W prawdziwie demokratycznym duchu TTIP/TAFTA negocjowane jest w głębokiej tajemnicy. Szczegóły umowy nie są znane. Ministerstwo Gospodarki uspokaja: Jak już podpiszą, to wszystko wspaniałomyślnie ujawnią.

Kontekst porozumienia wskazuje jednak, że ma ono przede wszystkim regulować spory między inwestorami a państwami. W praktyce oznacza to, że korporacje będą mogły pozwać każdego sygnatariusza TTIP/TAFTA za ustawy niesprzyjające prowadzeniu biznesu. Powtórzmy, bo to się troszkę w pale nie mieści: Amerykańska korporacja będzie mogła wnieść skargę przeciwko dowolnemu europejskiemu państwu, jeśli uzna, że uchwalone przez nie prawo szkodzi jej interesom. Ergo, amerykańskie korporacje dostaną do ręki potężne narzędzie do blokowania regulacji. Porozumienie jest oczywiście symetryczne, ale potencjalnych powodów naliczymy dwa razy więcej po stronie amerykańskiej. I mają kogo pozywać, ponieważ w Europie jak dotąd lepiej broni się praw konsumenckich niż w Stanach.

Nawet przy założeniu, że większość skarg będzie oddalana – założenie jest wręcz naiwne w swym optymizmie, gdyż w TTIP-owych trybunałach zasiadać będą prawnicy specjalizujący się w inwestycjach – pamiętajmy o gargantuicznych kosztach procesów, które spadać będą na podatników. TTIP/TAFTA posłuży poza tym jako straszak wymierzony w polityków pragnących ustawowo chronić obywateli przed zachłannością międzynarodowego kapitału. Pocieszajmy się tylko myślą, że takich polityków zostało pewnie niewielu, skoro Transatlantyckie Partnerstwo Handlowo-Inwestycyjne lada kwartał „przejdzie”.

Niech chociaż zniosą absolutny zakaz palenia w knajpach.