Ostatni viracocha

Druga część opowieści o najsłynniejszym Norwegu XX wieku, której zwieńczeniem będzie jego legendarna wyprawa przez Pacyfik.

tratwa

Był antropologicznym Indianą Jonesem rodem z Norwegii, który na zlecenie Hansa Günthera, hitlerowskiego eksperta od aryjskości zwanego „Papieżem Rasy”, wykradał czaszki tubylców z polinezyjskiego cmemntarza. Podczas Drugiej Wojny Światowej w dywersji szkolili go Brytyjczycy. Uznali wesołego blondyna za najbardziej pojętnego ucznia Kierownictwa Operacji Specjalnych. Natomiast krótko po wojnie dokonał rzeczy uważanej przez specjalistów i marynarzy za niemożliwą: Choć nie umiał pływać i bał się głębokiej wody (jawiącej mu się niczym „wrota do królestwa śmierci”), za pierwszym podejściem przeprawił się na tratwie z balsy przez pół Pacyfiku zadając kłam ówczesnym dogmatom etnograficznym.

Poprzednim razem pisałem o jego dzieciństwie i miodowym roku spędzonym na Fatu Hivie. Dzisiaj – ciąg dalszy tej niezwykłej historii, po raz pierwszy spisanej przez Polaka ;)

Czytaj dalej „Ostatni viracocha”

Terai Mateata

Liv Coucheron Torp, atrakcyjna siedemnastolatka z dobrego domu, nie umiała oprzeć się czarowi tego pozornie nieśmiałego chłopaka. Nie mogła jeszcze wtedy wiedzieć, że jej przyszły mąż okaże się najsłynniejszym Norwegiem dwudziestego wieku.

tratwa

Co tam norweskie idiomy, co tam ocenianie książek, co tam szkodliwość Twittera! Dzisiaj, przynajmniej przez wstępną chwilę, mowa będzie o nieskończenie ważniejszym zagadnieniu: Jak poderwać dziewczynę?

Klubowi fachowcy zaproponują najsampierw nieśmiertelny tekst astronomiczno-angelologiczny, który złamał niejedno niewieście serce przy barowej ladzie:

– Cześć, maleńka. Bolało, jak spadałaś z nieba?

Istnieje też wariant, który nie dość, że przynosi na myśl skojarzenia z Silmarillionem, to na dodatek z miejsca wymusza na obiekcie podjęcie dialogu:

– Cześć, maleńka, twój tato musiał być niezłym złodziejem.
– Co? Dlaczego?
– No bo skradł z nieba te dwie gwiazdy i umieścił je w twoich oczach.

A co mówią zagraniczni eksperci? Na przykład nieoceniony Johnny Bravo należy do zwolenników podrywu kontekstowego. Radzi, by do kobiet napotkanych w samolotach tudzież na szybowiskach zwracać się bez ogródek per „latawico”, zaś do tych bibliotecznych uderzać w następujący sposób:

– Jak tak lubisz czytać, to może poczytaj w moich myślach!

Johnny Bravo jest jednak postacią fikcyjną. Tymczasem pewien Norweg w wieku maturalnym poderwał swoją (pierwszą) żonę mniej więcej takim tekstem:

– Cześć, laleczko, może popłyniemy razem na bezludną wyspę?

Liv Coucheron Torp, atrakcyjna siedemnastolatka z dobrego domu, nie umiała oprzeć się czarowi tego pozornie nieśmiałego chłopaka. Mało tego – na pytanie odpowiedziała pozytywnie! Wzięli ślub trzy lata później, w Wigilię Bożego Narodzenia 1936 r. Następnego dnia wyruszyli w bardzo długi rejs.

Liv nie mogła jeszcze wtedy wiedzieć, że jej (pierwszy) mąż okaże się najsłynniejszym Norwegiem dwudziestego wieku, zaś obok trójki Ibsen–Munch–Grieg – najsłynniejszym w ogóle.

Czytaj dalej „Terai Mateata”

Rewaloryzacja

Jeżeli w wieku lat X pewna powieść nam się podobała, ale w wieku lat Y już nie – to w końcu podobała się, czy nie?

ksiazki

Miesiąc temu pisałem o ocenianiu książek. Na zakończenie pierwotnej wersji notki chciałem poddać pod rozwagę pewien dylemat. Wyciąłem jednak tamten fragment, ponieważ wpis i bez niego był nieznośnie długi. Zamiast epilogu będzie więc postscriptum.

Na samym początku mojego manifestacyjnego poradnika poruszyłem kwestię spójności ocen w czasie; skala ocen powinna być krótka, gdyż w przeciwnym razie obarczona będzie marginesem subiektywnego błędu. Jednego dnia skłonni bylibyśmy przyznać niezłej powieści 81 punktów na 100. Następnego dnia – już tylko 79. Co jednak począć, jeżeli spójność złamie się na pół wskutek całkowitej zmiany opinii na przestrzeni lat?

Do takich wprawiających w konfuzję sytuacji dochodzi niekiedy podczas lekturowych powrotów. Scenariusz zdarzeń wygląda za każdym razem podobnie: Przeczytaliśmy kiedyś książkę, która niezmiernie nam się spodobała. Powodowani sentymentem sięgamy po nią ponownie, licząc na powrót wyśmienitych wrażeń… a tu guzik. Książka się zestarzała – my dorośliśmy – zmieniły się nasze czytelnicze upodobania – w międzyczasie dowiedzieliśmy się, że Nienacki był ormowcem-erotomanem.

Czy „czwórka” powinna wówczas z zimną krwią przemienić się w „dwójkę”? Czy też wolno jej po wsze czasy „czwórką” pozostać?

Nie chodzi tu wbrew pozorom o pytanie, czy nostalgia i sentyment winny mieć pierwszeństwo przed niezwruszonym stanem aktualnego gustu. Nie chodzi nawet o to, czy oceny książek podlegają z czasem weryfikacji – która i tak byłaby niemożliwa do pełnego przeprowadzenia, bo przecież nie sposób czytać zestawu stu książek na okrągło przez całe życie. Zagadnienie jest głębsze. Podnosimy problem z dziedziny estetyki (podkategoria: osąd estetyczny).

Jeżeli w wieku lat X pewna powieść nam się podobała, ale w wieku lat Y już nie – to w końcu podobała się, czy nie? Nie wiem. Nie wiem także, czy odpowiedź na to pytanie zależy od okoliczności, które gust nam przestawiły. Zazwyczaj przyczyną nowej oceny będzie osiągnięcie kolejnego etapu „czytelniczej dojrzałości”, lecz czasami po prostu przesycimy się określonym gatunkiem bądź autorem. Co wtedy?

Nie wiem. Ale:

Jeżeli dobrowolnie uczestniczysz w moich oceniarskich refleksjach, prawie na pewno należysz do grona zagorzałych czytelników, którzy od czasu do czasu o przeczytanych książkach piszą lub przynajmniej żywo dyskutują. Jako osoba czytająca w sposób „świadomy” i mniej lub bardziej zaplanowany, bez wątpienia zorientowałaś się dawno temu – i niewesołe było to odkrycie! – że życia nie starczy (dosłownie!) na dogłębne zapoznanie się ze wszystkimi godnymi uwagi lekturami, których liczba idzie wszak w tysiące.

Dorzucam drugą złą wiadomość: Nie tylko nie zdążymy przeczytać wszystkich książek, które przeczytać byśmy chcieli – ale i na przeczytanie wielu z nich jest już za późno. Mamy za sobą ten punkt życia, w którym jakaś lektura zarezonowałaby najmocniej.

Kerouaca i Salingera najlepiej czytać w wieku lat siedemnastu. Bo potem to ★★☆☆☆, w najlepszym razie ★★★☆☆.

____________________
Autorem zdjęcia wykorzystanego w nagłówku jest Mark Ramsay (CC, Flickr).

 

Niebieski jak gołąbek

Na czym, w jednym zdaniu, polega największa szkodliwość Twittera? Czy powinien martwić nas odwrót druku pod naporem internetu? Co mają wspólnego nałogowi użytkownicy Facebooka z gołębiami?

golab_je

Jeśli dobrze poszukać, w internecie da się znaleźć mądre odpowiedzi na ważkie i palące pytania dotyczące kondycji mediów. Na przykład:

  • Na czym, w jednym zdaniu, polega największa szkodliwość Twittera? (Na zakazie marynowania.)
  • Czy powinien martwić nas odwrót druku pod naporem internetu? (Niekoniecznie.)
  • Dlaczego internet wymusza dzielenie się informacjami osobistymi w nieporównywalnie większym stopniu niż dawniej? (Psychogeografia, głupcze!)
  • Co mają wspólnego nałogowi użytkownicy Facebooka z gołębiami? (Lubią to!)
  • Czy znalazł się jakiś mądry chłop, który w mniej niż czterech tysiącach znaków podsumował bez pudła, dlaczego tradycyjne media znalazły się w ogromnym kryzysie i jak jawi się ich przyszłość? (Owszem.)

Uzasadnienia i rozwinięcia za tydzień, żartowałem, poniżej.

Czytaj dalej „Niebieski jak gołąbek”

Pachnie „Teen Spiritem”

70 największych przebojów z lat 90. Składanka jest subiektywna, podstemplowana moim gustem i napędzana moim sentymentem. Piosenki zachodnie i polskie.

30kwintali

(tl;dr: Link do playlisty tutaj)

Usiadłem, żeby napisać muzyczny list miłosny do lat 90. Przejrzałem notatki i zabrałem się za układanie mixtape’u spod znaku nieśmiertelnych najntisów. Przypomniawszy sobie nagle o Blogrysie pomyślałem, że mogę przecież podzielić się składanką z innymi. Ale zestawień typu „Najlepsze piosenki dekady” jest w internecie bez liku. Żeby wysforować się choć troszkę, przykroiłem swoją plejlistę nożyczkami metodologicznymi, tak jak zrobiłem to niegdyś tworząc ranking coverów.

• Lata 90. zaczynają się u mnie w 1990 a kończą w 1999. Na razie bez innowacji.

• I pierwsza innowacja: Każdy wykonawca może pojawić się tylko raz. Wybacz, Michael. Zasada ta obowiązuje także wtedy, jeżeli komuś zdarza się śpiewać czasem solowo, czasem w grupie. Wybacz, Phil.

• Z każdego roku wziąłem pięć zachodnich (czyli przeważnie anglosaskich, choć trzech Włochów – zgadniecie, którzy to? – też się załapało) przebojów. Dorzuciłem 15 utworów polskich z całej dekady. Docisnąłem pięcioma zachodnimi kawałkami, dla których zabrakło miejsca w pierwszym etapie selekcji. Razem 70 kawałków.

• Decyduje wcześniejsza data premiery – singla lub albumu. Zadałem sobie odrobinę trudu i dość dokładnie te roczniki posprawdzałem.

• Do zestawienia nie trafiły The Sweetest Thing U2 oraz You’re My Heart, You’re My Soul Modern Talking, które uwielbiam, ale które są w gruncie rzeczy piosenkami z pierwszej połowy lat 80., tyle że pod koniec lat 90. wydano je z pompą i sukcesem ponownie.

• W mixtapie nie ma przebojów, które nagrano na potrzeby soundtracków lub które trafiły do (głośnych) filmów w roku swojej premiery. W przedbiegach odpadły więc I Will Always Love You Whitney Houston, Streets of Philadelphia Bruce’a Springsteena, Gangsta’s Paradise Coolio, I Don’t Wanna Miss a Thing Aerosmith, My Heart Will Go On Celine Dion, Iris Goo Goo Dolls, Golden Eye Tiny Turner, Everything I Do (I Do It For You) oraz Have You Ever Really Loved A Woman? Bryana Adamsa (szczególnie tej ostatniej mi żal).

• Ograniczam eurodance i disco, ale ich nie rugam.

• Queen musi być reprezentowany przez coś innego niż Bohemian Rhapsody (1992), bo to wszak przebój ponadczasowy.

• Składanka jest subiektywna, podstemplowana moim gustem i napędzana moim sentymentem. Trafiły tutaj piosenki, które lubię i które kojarzą mi się z latami dziewięćdziesiątymi najmocniej. Niby oczywista sprawa… lecz w zestawieniu nie znajdziecie m.in. Nothing Compares 2 U Sinéad O’Connor (szanuję, ale zbyt ckliwe), Ironic Alanis Morissette (nigdy mi do końca nie przypadło), Bitter Sweet Symphony The Verve (supercharakterystyczne, owszem, ale przegrało z innymi kawałkami), Freestyler Bomfunk MC’s (nie znosiłem i nie znoszę! schowajcie kosy! na szczęście to sama końcówka dekady, więc wybaczenie przyjdzie łatwo…), ani tytułowego (mowa o tytule notki) Smells Like Teen Spirit Nirvany (kiedyś uwielbiałem, potem mi się przejadło).

• Z drugiej strony wszystkie pozycje na liście (bez wyjątku) są utworami powszechnie znanymi. Nie trafiła tu zatem żadna Shawawa z albumu Hopsum-dyrdum grupy Blak Blak People tylko dlatego, że słyszałem ją często w dziewięćdziesiątym szóstym na wakacjach w Pcimiu Środkowym, i teraz wybornie mi się kojarzy.

• Zawsze myślałem, że tytułowy „teen spirit” to „gorzałka dla szczyli”, czyli jakaś odmiana taniego likieru. Tymczasem okazuje się, że Kurt Cobain śpiewał o dezodorancie dla nastolatek (serio)!

• Wahając się między utworem skoczniejszym a rzewniejszym, wybierałem skoczniejszy. Kogoś to dziwi? Przepraszam, Axl. Nie lubię deszczu w listopadzie.

• Nie ma tu w ogóle hip-hopu (nie licząc paru hip-popowych wyjątków), jako że w latach 90. go nie słuchałem.

• Zabrakło Chłopaków Z Tylnej Ulicy, ale są Pikantne Dziewczyny. Nie wpuściłem za to Britney Spears, zawsze mnie wkurzała.

• Odkryłem, że Typ niepokorny Stachursky’ego jest coverem. Pierwowzór znalazł się na plejliście.

• Metodologia przemienia się w wyliczankę ciekawostek, co znaczy, że niezwłocznie trzeba przejść do rzeczy!

Miłego słuchania. Jeżeli urodziłeś się mniej więcej w połowie lat osiemdziesiątych, na bank poniesie Cię za chwilę fala nostalgii. Jednakże ucieszę się najbardziej, jeśli mixtape przypomni Ci chociaż jeden od dawna nie słyszany szlagier.

:: YOUTUBE ::
:: SPOTIFY ::

(Na dzień dzisiejszy wersja YT jest kompletna; wersja S niestety nie, brakuje czterech polskich piosenek).

Bonusy:
25 nieśmiertelnych gwiazd jednego przeboju lat 90.
30 najwspanialszych teledysków lat 90.
Zestawienie alternatywne

Dziwne śruby (8)

Wydanie wakacyjne, podwójne. Dzisiejsze śruby będą w wiaderkach i kubłach. Mam nadzieję, że spadną na dobrą glebę. Zaostrzcie się i bez obawy, nie będę prowadził Was za światło. Inwestowanie czasu w Blogrysa nigdy przecież nie było złym sklepem.

dziwne_sruby

Wydanie wakacyjne, podwójne. Dzisiejsze śruby będą w wiaderkach i kubłach. Mam nadzieję, że spadną na dobrą glebę. Zaostrzcie się i bez obawy, nie będę prowadził Was za światło. Inwestowanie czasu w Blogrysa nigdy przecież nie było złym sklepem.

Czytaj dalej „Dziwne śruby (8)”

Jak oceniać książki

Moje zdanie na temat oceniania książek, rozumianego po prostu jako wystawianie przeczytanym tytułom liczbowej oceny, czy to na łamach periodyków, czy też na własne potrzeby w Biblionetce.

ksiazki.jpg

Od kilkunastu lat recenzuję i oceniam książki. Co prawda moje spisane opinie rzadko konfrontują się polemicznie z cudzymi. Tkwię więc poniekąd w bańce samozadowolenia, lecz dokładam starań, by nie ferować poglądami nieuzasadnionymi, przesadnie krytycznymi. Od ponad ośmiu (!) lat przymierzam się nawet do notki poświęconej prawidłom recenzowania. Dzisiaj jednak uraczę Was czymś innym: własnym zdaniem na temat oceniania książek, rozumianego po prostu jako wystawianie przeczytanym tytułom liczbowej oceny, czy to na łamach periodyków, czy też na własne potrzeby w Biblionetce.

Uważam, że:

★ Skala ocen powinna być krótka, bo w przeciwnym razie nie będzie rzetelna.
★★ Skala ocen powinna być jasno zdefiniowana, żeby wiadomo było, o co właściwie w niej chodzi.
★★★ Skala ocen powinna być asymetryczna; „większą połowę” należy przeznaczyć na książki dobre.
★★★★ Ocenianie powinno być „rozsądnie subiektywnie” i nie silić się na fałszywy obiektywizm.
★★★★★ Ocenianie powinno dopasowywać się do gatunku i zrezygnować z uniwersalnych aspiracji.
★★★★★★ Skalę ocen należy wyposażyć w podpowiedzi, które w pragmatyczny sposób pomogą w rozstrzygnięciu problematycznych sytuacji.
★★★★★★★ Ocena maksymalna powinna być obwarowana szczególnie precyzyjnymi kryteriami.

Rozwińmy, uzasadnijmy. Będzie dość długo i bardzo mądrze.

Czytaj dalej „Jak oceniać książki”

Dwa lata temu o tej samej porze

Mijają równe dwa lata od referendum w sprawie Brexitu i mniej więcej dwa lata od apogeum kryzysu wokół Trybunału Konstytucyjnego.

Brexit.jpg

Czas biegnie szybko. Jutro mijają okrągłe dwa (!) lata od brytyjskiego referendum w sprawie opuszczenia Unii Europejskiej. Ponad jedna trzecia uprawnionych do głosowania obywateli zagłosowała wówczas za Brexitem, co przy frekwencji rzędu 70% wystarczyło, by rząd Jej Królewskiej Mości uruchomił Artykuł 50 Traktatu Lizbońskiego. Polityczne słowo stanie się geograficznym ciałem o północy 30 marca przyszłego roku. Wielka Brytania pójdzie tym sposobem śladem Algierii (1962), Grenlandii (1985) oraz Wspólnoty Saint-Barthélemy (2012) – jako czwarte terytorium, ale jako pierwsze państwo, opuści unijne szeregi.

Brytyjska libertarianka Claire Fox tak tłumaczyła wolę wystąpienia z UE:

Czytaj dalej „Dwa lata temu o tej samej porze”

Godzinki

Recenzja powieści „W złą godzinę” Krzysztofa Kąkolewskiego, mistrza reportażu (podobno). Nie zachwyca.

w_zla_godzine-ksiadz.jpg

Jak rozmawia się z matką, gdy ma się naście lat? Zupełnie nie pamiętam. A jak rozmawiamy z matką w wieku nastoletnim, jeżeli właśnie skończyła się straszna wojna, która obróciła kraj w ruiny, a nasz ojciec, jej mąż, stracił na niej życie? Szczęśliwie nie mogę tego wiedzieć z autopsji. Kąkolewskiemu zaś, który usiłował przedstawić ową relację w swej powieści, na jotę nie uwierzyłem. Albo stosunki między matkami i synami były podówczas całkiem inne niż dzisiaj, albo też pisarz popuścił wodze fantazji. Rachunek prawdopodobieństwa wespół z kilkoma poszlakami kompozycyjnymi podpowiadają, że zapewne to drugie.

Czytaj dalej „Godzinki”

Prześwit Sloane’a

Będzie trochę o matematyce, ale jeżeli tylko poradzicie sobie z pierwszym, wyliczankowym akapitem, zaraz zrobi się prosto. Skończymy zaś w nieoczekiwanym miejscu, które ucieszy (zasmuci?) socjologów: wśród liczb, zupełnie jak wśród ludzi, istnieją spore nierówności, i nie mówimy tu bynajmniej o znakach > i <.

przeswit_pekniecie

Będzie trochę o matematyce, ale jeżeli tylko poradzicie sobie z pierwszym, wyliczankowym akapitem, zaraz zrobi się prosto. Skończymy zaś w nieoczekiwanym miejscu, które ucieszy (zasmuci?) socjologów: wśród liczb, zupełnie jak wśród ludzi, istnieją spore nierówności, i nie mówimy tu bynajmniej o znakach > i <.

Bardzo lubię definicję królowej nauk: to nauka o ilości, strukturze, przestrzeni oraz zmianie. Celniej i prościej się nie da. A jakież bogactwo odnajdziemy za tymi czterema słowami! Niepozorna fasada zwięzłego objaśnienia skrywa wszak i liczby (od naturalnych po kardynalne), i zbiory, i funkcje, i algebrę (szkolną oraz prawdziwą), i chłodną logikę matematyczną, i geometrię zwiniętą w topologię, i surowy rachunek różniczkowy, i zagadkowe prawdopodobieństwo, i pragmatyczną fizykę matematyczną, i cuda pokroju teorii kategorii oraz teorii grafów, i tak dalej, i tym podobne.

Gaussem a prawdą, definicyjna fasada jest… fasadowa. Łatwo ją usunąć, stwierdziwszy, że pojęcie „matematyka” nie posiada w gruncie rzeczy uzgodnionej definicji. Istnieje jednak pewien słup, który łączy wszystkie tematyczne piętra: niezależnie od specjalizacji matematycy poszukują schematów i zależności1.

Na przykład w arytmetyce najprostszy możliwy schemat wygląda tak:

Czytaj dalej „Prześwit Sloane’a”