YouTube do MP3 – szybko i niezawodnie

Krótki przepis na najszybszy i najlepszy sposób konwertowania filmików z YouTube’a do plików dźwiękowych

  1. Ściągamy darmowy i legalny programik YouTube-DL (tutaj bezpośredni link) i zapisujemy go w katalogu C:\jakis\katalog\
  2. Ściągamy darmowy i legalny pakiet kodekowy FFmpeg (tutaj bezpośredni link do wersji windowsowej w wersji 4.4; najnowszej, gdy piszę te słowa) i rozpakowujemy zawartość archiwum (z pominięciem katalogu nagłówkowego) do katalogu C:\jakis\katalog\ffmpeg\
  3. Odpalamy Windowsowy tryb poleceń (wciśnij kombinację klawiszy Win+S, potem wstukaj cmd i potwierdź enterem).
  4. Przechodzimy do katalogu z YouTube-DL wpisując komendę cd C:\jakis\katalog
  5. Żeby ściągnąć jako empetrójkę określony filmik z YT, używamy poniższej komendy (na samym końcu wklejając odpowiedni jutubowy link):

    youtube-dl.exe –ffmpeg-location C:\jakis\katalog\ffmpeg\bin -x –audio-format mp3 linkdofilmiku

    Natomiast żeby ściągnąć jako empetrójki dowolną ilość filmików z YT, których linki zapisaliśmy uprzednio w pliku tekstowym (jeden link na linijkę), używamy hurtowej komendy:

    youtube-dl.exe –ffmpeg-location C:\jakis\katalog\ffmpeg\bin -x –audio-format mp3 –batch-file ytlist.txt

    W powyższym przykładzie plik tekstowy nazywa się ytlist.txt i musi leżeć w tym samym katalogu, co youtube-dl.exe.

Gwoli wyjaśnienie dodam, że powyższej metody nie używam bynajmniej do ripowania muzyki, ale do zapisywania w postaci dźwiękowej różnorakich wykładów i dyskusji, gdzie warstwa wizualna jest drugorzędna. Pamiętajmy też, że youtube-dl.exe jest w gruncie rzeczy potężnym narzędziem posiadającym multum opcji.

Małpa Do Pisania

Pamiętam amigowy CygnusEd z niebieskim tłem. Pamiętam profesjonalny, szary, dosowy TAG polskiej proweniencji. Gramotni i wieloletni użytkownicy komputerów z rozrzewnieniem nie tylko stare gry, lecz również stare edytory tekstowe. Gimby nie znają.

Nie pomnę, jakie wrażenie wywarł na mnie w połowie lat dziewięćdziesiątych Microsoft Word. Prawdopodobnie niezbyt wielkie; przełom w formatowaniu nastąpił trochę wcześniej za sprawą Ami Pro. Tak czy owak, z kolejnych odsłon Worda korzystałem długo z niekłamaną przyjemnością. Niestety, po kilku latach linuksowej przerwy dość skutecznie odrzucił mnie odeń interfejs wstążki. Dziś używam programu Microsoftu wyłącznie w pracy. Do tworzenia materiałów dydaktycznych nadaje się nieźle. Ale w domu, do prawdziwego pisania – czy to notek blogowych, czy wielostronicowych artykułów – zatrudniam Małpę. Czytaj dalej „Małpa Do Pisania”

Epapier nie płonie

W styczniu kupiłem Kindle'a. Początkowo przymierzałem się do zakupu najnowszego modelu, Paperwhite'a, ale wtedy jeszcze Amazon nie wysyłał go do Norwegii. Czekać czy nie czekać? Uznałem, że podświetlenie jest zbędne i że do czytania ebooków niepotrzebny mi dotykowy ekran – zresztą moją potrzebę dotykania ekranu od dłuższego czasu zaspokaja w pełni iPad. Zimowym popołudniem udałem się więc pod wskazany w ogłoszeniu adres i nabyłem używanego Kindle'a 4.

Czytaj dalej „Epapier nie płonie”

Wysłane z mojego iPada

Od pewnego czasu chodził za mną tablet. W pierwszej chwili zbyłem myśl o zakupie jako kaprys. Bo i po co mi taki wynalazek? Przecież nie jestem gadżeciarzem i nie odczuwam potrzeby zaopatrywania się w najnowsze rodzaje elektroniki, o czym najlepiej świadczą roczniki mojej empetrójki (2006) i komórki (2007). Jednak pewnego wieczoru, gdy garbiłem się nad laptopem czytając zaeresesowane blogi, spłynęło na mnie olśnienie: tablet służy przede wszystkim do wertowania internetu, a więc do czynności, której poświęcam(y?) bardzo dużo czasu. Czy nie najwyższa pora dać trochę wytchnienia biednym plecom? Wymówka znakomita, sami przyznacie.

Po specyfikacyjnym rekonesansie i przeczytaniu szeregu recenzji wziąłem na celownik Asusa Transformera (w grę wchodził też Acer A500, natomiast Galaxy Tab wydawał się zbyt drogi). Postanowiłem jednak zapytać jeszcze o opinię Dabroza, który, ku mojemu zaskoczeniu, polecił bez namysłu iPada. W pierwszej chwili pomyślałem, że stałem się oto świadkiem coming-outu jabłkowego fanboja, ale Dabroz szybko sprecyzował, że nie chodzi bynajmniej o markę jako taką, lecz o fakt, że na iPadzie nie trzeba użerać się ani z aktualizacjami OS-u, ani z niewypolerowanym softem. Poza tym iOS miał zapewniać lepszy interfejs i szybszą responsywność niż linuksiarski Android. Z pewnością opinia Dabroza jak każda opinia była do pewnego stopnia kwestią gustu, ale ponieważ jest on dla mnie autorytetem w zagadnieniach informatycznych i ponieważ zdecydowane rady autorytetów odznaczają się dużą siłą przebicia, nie zastanawiałem się długo. W piątek wieczorem kupiłem iPada 2, moje pierwsze Jabłko ever.

(Dodajmy, że wizyta w sklepie Apple’a była małym hipsterskim przeżyciem. Po pierwsze, nigdy wcześniej nie widziałem, żeby w tak małym (powierzchniowo i klientelowo) sklepie przebywało pięciu sprzedawców jednocześnie. Po drugie, przy ladzie kręciło się paru młodzieńców w modnych szalikach i paltach. Niczego nie kupowali, ale za to gawędzili swobodnie, po kumplowsku, z obsługą. Pewnie często tam bywają.)

Po dwóch dobach użytkowania iPada spisuję niniejszym swoje wrażenia. …

Czytaj dalej „Wysłane z mojego iPada”

Rok z Gmailem



Dokładnie trzynaście miesięcy temu mój młody, studwudziestogigabajtowy Western Digital doznał niespodziewanego i rozległego zawału sektorów. Nie pomogła intensywna reanimacja. Pochowałem biedaka w szafie, obok pysznie ciemnozielonego Watermana, który kilka miesięcy wcześniej spadł z wysokości i rozbił sobie stalówkę. Spoczywaj w spokoju.

Robienie regularnych backupów opłaciło się. Nie utraciłem żadnych istotnych danych — z wyjątkiem archiwów mailowego i gadugadowego, ale to jakoś przebolałem (choć łzy byłyby w sumie na miejscu). Bardziej we znaki dała mi się wtedy redukcja przestrzeni dyskowej o trzy czwarte. Pokłoniłem się z powrotem starej czterdziestce (cały czas i tak podpięta była na masterze, więc długo się nie boczyła), spartycjonowałem ją pod kątem Linuksa, zainstalowałem system na nowo i jakoś poupychałem wszystkie rzeczy, które powinny być cały czas pod ręką. W tym samym czasie dowiedziałem się, że Google oferuje konta pocztowe o pojemności dwóch i pół giga posiadające przejrzysty, webmailowy interfejs. Pomyślałem, że jeśli spróbować czegoś nowego w kwestii e-poczty, to właśnie teraz. Tabula rasę miałem w końcu i tak. Wysłałem stary @dres na urlop i zabrałem się za testowanie googlowskiej wersji podstawowego narzędzia internauty.

Początkowo podchodziłem do idei Gmaila nieufnie. Byłem wychowany na tradycyjnych klientach pocztowych działających offline, które łączą się z serwerem tylko w momencie wysyłania i odbierania listów. Webmailem nauczono mnie gardzić. Cóż… Po miesiącu nie wyobrażałem sobie innej metody korzystania z poczty elektronicznej. Po roku dalej sobie nie wyobrażam, tyle tylko, że traktuję ją jako coś oczywistego.

Czytaj dalej „Rok z Gmailem”

Powrót do Firefoksa


Nie jestem fanem przeglądarki Opera. Nie jestem fanem żadnej przeglądarki — po prostu od kilku lat surfowałem na Firefoksie i byłem z niego wystarczająco zadowolony, by nie rozglądać się za innymi rozwiązaniami (dawniej używałem IE, ale spuśćmy na tamte mroczne dzieje zasłonę milczenia). Jeśli kogoś dziwi, że mimo to bloguję na My Opera, odpowiadam: Serwis daje możliwość prowadzenia bloga, który odpowiada mi pod względem estetycznym i technicznym, a nigdzie nie jest napisane, że tylko użytkownikom rzeczonej przeglądarki wolno z niego korzystać. Po wizycie w siedzibie Opery i po krótkiej rozmowie z Sejim na temat przeglądarek, postanowiłem jednak dać Operze szansę. Zainstalowałem najnowszą wersję i poddałem ją półtoratygodniowemu testowi. A nuż okaże się faktycznie sympatyczniejsza niż Lisek? Summa summarum, nie okazała. Gdy tylko napiszę poniższą notkę, Opera pójdzie w odstawkę, a ja przerzucę się z powrotem na FF.

Czytaj dalej „Powrót do Firefoksa”